Wysokie stężenie wybuchowych gazów spowodowało wstrzymanie akcji poszukiwawczej górnika zaginionego po zeszłotygodniowym wybuchu metanu w kopalni Mysłowice-Wesoła. Ratownicy wrócili nad ranem do bazy.

Pod ziemią znów wzrosło stężenie wybuchowych gazów. Ratownicy ze względów bezpieczeństwa musieli wrócić do bazy kilkanaście minut po piątej rano. Okazało się też, że jest więcej wody w rozlewisku niż przewidywano. Teraz będą musieli ją pompować. To jest warunek konieczny, żeby iść dalej, bo ratownicy doszli do 370 metra i musieli się wycofać. Woda już sięgała im do aparatów, a po drugie, zadymienie było na tyle wysokie, że nie było możliwości posuwania się dalej w sposób bezpieczny - powiedział Grzegorz Standziak z kopalni.

Kiedy ratownicy rozpoczęli w nocy penetrację wyrobiska, przeszli około 20 metrów, gdzie woda sięgała ich aparatów oddechowych. Na razie nie wiadomo, kiedy będzie można wznowić poszukiwania. Ratownicy szacują, że aby dotrzeć do zaginionego górnika, trzeba jeszcze pokonać około 140 metrów.

Ponad 30 rannych, jeden zaginiony

W poniedziałek wieczorem minął tydzień od katastrofy w mysłowickiej kopalni. Na poziomie 665 m doszło prawdopodobnie do zapalenia bądź wybuchu metanu. W strefie zagrożenia znajdowało się wówczas 37 górników. 36 wyjechało na powierzchnię, 31 trafiło do szpitali. 42-letniego kombajnisty dotąd nie odnaleziono. W poniedziałek rano w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich zmarł jeden z najciężej rannych, 26-letni górnik.

W środę w siemianowickiej "oparzeniówce" nadal leczonych było 21 najciężej poszkodowanych w wypadku. Lekarze relacjonowali m.in., że stan jednego z najciężej rannych był "ekstremalnie krytyczny", stan innego "krytyczny", natomiast "zauważalnie poprawiały się monitorowane parametry stanu zdrowia" u pozostałych czterech górników z oddziału intensywnej terapii.

Okoliczności wypadku wyjaśniają Prokuratura Okręgowa w Katowicach i Wyższy Urząd Górniczy.