Co najmniej kilka tygodni potrwa wyjaśnianie przyczyn wypadku, do którego w weekend doszło w Gdyni. Podczas skoku na bungee 39-letni mieszkaniec miasta wypiął się z gumowej liny i spadł na poduszkę zabezpieczającą. Mężczyzna cały czas przebywa w szpitalu.

Jak informuje policja, powołując się na lekarzy, życiu mężczyzny nic nie zagraża. Ma jednak obrażenia wewnętrzne i wymaga jeszcze leczenia w szpitalu. W weekend policja informowała, że bezpośrednio pod wypadku nie miał on żadnych widocznych obrażeń.

Początkowo policja mówiła o tym, że skoczek wypiął się z uprzęży. Teraz jednak okazuje się, że zawieść mógł więcej niż jeden element bezpieczeństwa. Niewykluczone, że lina zerwała się w miejscu mocowania do uprzęży. Aby to dokładnie wyjaśnić, konieczne będzie pozyskanie ekspertyzy biegłego, a to zapewne potrwa.

Policja wyjaśnia sprawę pod nadzorem prokuratura. Dochodzenie prowadzi w kierunku narażenia człowieka na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia.

Wczoraj oświadczenie ws. wypadku wydała firma, która zorganizowała skoki w Gdyni. "Organizujemy skoki bungee od 19 lat - to długi okres czasu i ogromna ilość dobrze i bezpiecznie przeprowadzonych skoków. (...) Mimo tego nie mamy, ani my ludzie ani sprzęt i narzędzia których używamy, wyłączności na niezawodność w każdej dziedzinie życia - zwłaszcza w dziedzinie uprawiania sportów ekstremalnych. Skokochron jest właśnie jednym z takich zabezpieczeń i w tej sytuacji był JEDYNYM skutecznym zabezpieczeniem" - czytamy w poście opublikowanym na Facebooku.


Opracowanie: