Prąd w siatce na szkolnym murze – odłączony; miejsce tragedii – niczym nieoznakowane, dostępne dla wszystkich. Tak dziś wygląda boisko szkolne w centrum Wrocławia, gdzie wczoraj zginął 15-latek. Chłopak został porażony prądem.

Sprawę śmierci nastolatka bada prokurator. Będzie sprawdzał dwa wątki: czy prąd był podłączony do siatki celowo, czy też był to wynik niedbalstwa. O tym, jak rano dzień po tragedii wygląda miejsce wypadku, posłuchaj w relacji reportera RMF FM Piotra Moca:

Filip wdrapał się na mur, na którym przywieszony był kosz, stracił równowagę i spadł. Mimo reanimacji, nie przeżył. Mur stykał się z siatką podłączoną do prądu. Za 3,5-metrowym murem znajduje się podwórko, a dalej mały zakład produkujący poduszki z pierza.

Młodzi ludzie, którzy grali w piłkę z Filipem, w rozmowie z reporterką RMF skarżyli się, że kabel dostarczający tam prąd podłączony jest tylko prowizorycznie. - Nie było izolacji i przechodziło napięcie na ten płotek na górze muru. Jak się dotykało kosza i tej siatki, to kopał prąd - relacjonują. Mówiliśmy o tym, ale nikt nie reagował – powiedzieli w rozmowie z Barbarą Zielińską.

Z tego, co mówią świadkowie wypadku, wynika, że po raz pierwszy na tym boisku prąd poraził koszykarzy już półtora miesiąca temu. Przez ten czas nie zrobiono nic, by zlikwidować zagrożenie.

Świadkowie wypadku przyznali, że przeskakując przez mur odgradzający boisko od budynku zakładu, wskakiwali na jego dach. A to bardzo złościło jego właściciela. Sugerują, że prąd miał ich odstraszyć. Z drugiej strony trudno uwierzyć, by właściciel zdecydował się aż tak narażać życie młodych ludzi. To wszystko będzie badał prokurator. Przeprowadzona zostanie także sekcja zwłok zmarłego 15-latka.