"Ocena moralna niepotrzebnie się znalazła w tym raporcie, bo to nie są sprawy czarno-białe. Trochę niepotrzebnie zlinczowano Adama Bieleckiego. Wydaje mi się, że jego ocena jest trochę przerysowana i może czuć się trochę pokrzywdzony" - powiedział w rozmowie z reporterką RMF FM Krzysztof Wielicki, kierownik zimowej wyprawy na Broad Peak. Odniósł się w ten sposób do opublikowanego przez Polski Związek Alpinizmu raportu o przyczynach marcowej tragedii. "To nie była wina Adama, że zespół się rozpadł. Wszyscy się zostawili" - zaznaczył.

Anna Kropaczek: Panie Krzysztofie, jaki jest pana krótki komentarz do tego raportu?

Krzysztof Wielicki: Właściwie ten raport niewiele wnosi do oceny przyczyn katastrofy, wypadku na Broad Peak, ponieważ te przyczyny są nadal do końca nieznane. Natomiast jest opisem całej wyprawy, przygotowań organizacyjnych i wydaje mi się, że z raportu nie wynika, że popełniono jakieś błędy. Natomiast wskazania, zalecenia musiały się oczywiście znaleźć w takim raporcie - typu, że tlen powinien być w ostatnim obozie, że radia lepsze, żeby łączność prowadzić taką, inną. To tak jest, że nie ma procedur. My nie stosujemy żadnych procedur, nie ma takich procedur w Polskim Związku Alpinizmu, że przed wyjazdem się opieramy o jakieś rozporządzenie, że ma być taka i taka łączność, że ma być prowadzona rejestracja rozmów, że wolno wyjść o godz. 3, nie wolno o godz. 5. To wszystko się ustala na bieżąco, to się dzieje tam i zespół, który atakuje szczyt, często sam decyduje o takich sprawach, oceniając oczywiście swój stan i możliwości. Tu mogą powstać jakieś błędy, że ktoś źle oceni swoje możliwości. Ponieważ to się nie poddaje procedurom, to jest strasznie subiektywne i oczywiście te wnioski, które wynikają z raportu, są ogólnie znane w środowisku alpinistycznym. Wszyscy je stosują w miarę możliwości.

Natomiast wydaje mi się, że ta ocena moralna niepotrzebnie się znalazła w tym raporcie, bo to nie są sprawy czarno-białe. Tu trzeba się bardzo dobrze zagłębić w temat. Nikt z tej komisji nigdy na 8 tysiącach zimą nie był, nie wspinał się, być może to też zmieniłoby trochę ich spojrzenie na ten wypadek. Adama Bieleckiego trochę niepotrzebnie tutaj zlinczowano, bo komisja jednak nie wzięła pod uwagę tego, że Adam nie wiedział o tym, co się dzieje z tyłu, bo byłaby inna sytuacja, gdyby ten zespół był razem, w czwórkę i mogło się zdarzyć, że ktoś osłabł, ktoś był słabszy, ktoś kogoś zostawił. Tutaj nie było takiej sytuacji, więc wydaje mi się, że ocena Adama jest trochę przerysowana i on może czuć się trochę pokrzywdzony.

Ale właśnie ten zespół gdzieś się rozpadł. Nie wchodzili razem...

Ale to nie była wina Adama, że się rozpadł. Wszyscy się zostawili. Pierwszy zespół się zostawił, drugi się zostawił. To nie tylko był problem pierwszego zespołu. W drugim zespole również się nie związali liną. Taka jest taktyka. W 1957 roku pierwsi zdobywcy Broad Peaka też szli dwoma zespołami, zupełnie oddzielnymi i też się porozdzielali. Wtedy się wszystko dobrze skończyło, natomiast jak się źle kończy, to wtedy staramy się, czy ktoś stara się, dojść do tego, co by było gdyby. Być może byłoby lepiej, być może nie. Ale wydaje mi się, że jeśli chodzi o ten wypadek, to zachowanie niewiele miałoby wpływu na finał i końcowy efekt, czyli na śmierć dwójki kolegów.

Komisja zaznaczyła jeszcze, że sama wyprawa przygotowana była fantastycznie, tylko właśnie nie uzgodniono taktyki. Pan mówi, że nie ma procedur?

Nie ma procedur, nie ma taktyki. Zapraszam komisję na wyprawę, żeby ustaliła taktykę i np. wytyczną pod tytułem "Przygotowanie ataku szczytowego ze względu na sytuację, gdy ktoś zasłabnie". Chciałbym wiedzieć, jak to ma wyglądać, ponieważ nie znam takiej procedury, takiej możliwości. Nigdy nie wiadomo, co się dzieje, szczególnie, jeśli dokonuje się jakiegoś wielkiego wyzwania w ekstremalnych warunkach, pisze się historię światową, to trzeba przyznać, że tam jest ryzyko olbrzymie. Każdy sobie zdaje z tego sprawę. I tu nie można przykładać takiej miary normalnej, jak nie wiem, jak się zakłada taktykę wyjeżdżając w Beskidy z wycieczką szkolną. Można założyć taktykę, że o godz. 6 wychodzimy, o 7 zbiórka. Tu się dzieje potem wszystko bardzo szybko. W wielkim emocjach, w wielkim stresie. Trudno założyć jakieś wytyczne.

A to, że w pewnym momencie nie zapadła decyzja o ewentualnym odwrocie?

To nie jest wojsko. Ci ludzie byli przed szczytem i nikt by ich nie zawrócił. Ja oczywiście zasiałem wątpliwość. Jak wiadomo z raportu i nie tylko, ta wątpliwość nie została przyjęta, bo Maciek Berbeka, jakby najbardziej doświadczony w tym zespole kolega, stwierdził, że idą jednak do szczytu. Nic nie wskazywało na to, że coś może się wydarzyć, oprócz późnej pory. Ale pogoda była idealna, nie było wiatru. Gdyby tam było chociaż trochę wiatru, to z pewnością oni by sami zawrócili. Ja bym nie musiał żadnej decyzji podejmować, ale z pewnością w tym momencie, jako kierownik wyprawy, nie miałem takiej możliwości ich zawrócenia.

Czyli z raportem pan się generalnie nie zgadza?

Nie, że się nie zgadzam. W tej części opisowej jest opisana cała sytuacja. Natomiast te wnioski niewiele wnoszą, a ta opinia etyczna, moim zdaniem, nie musiała być w tym raporcie.

(MRod)