Nie uciekłem z Polski. Już wcześniej zaplanowałem swój wyjazd. Jak trzeba to pojadę do Polski i na pewno wszystko wytłumaczę w prokuraturze –powiedział przebywający w USA Wacław Berczyński w wywiadzie dla "Super Expressu". Były szef powołanej w MON podkomisji smoleńskiej podkreślił, że nie zrobił niczego niezgodnego z prawem.

Nie uciekłem z Polski. Już wcześniej zaplanowałem swój wyjazd. Jak trzeba to pojadę do Polski i na pewno wszystko wytłumaczę w prokuraturze –powiedział przebywający w USA Wacław Berczyński w wywiadzie dla "Super Expressu". Były szef powołanej w MON podkomisji smoleńskiej podkreślił, że  nie zrobił niczego niezgodnego z prawem.
Wacław Berczyński / PAP/Tomasz Gzell /PAP

Wacław Berczyński opuścił Polskę 13 kwietnia po wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej", w którym mówił m.in., że to on "wykończył caracale". Opozycja żąda ścigania go za bezprawny dostęp do niejawnych materiałów i wpływanie na przetarg w tej sprawie. Resort obrony zapewnia, że prawa nie złamano. Po wyjeździe do USA Berczyński zrezygnował z kierowania podkomisją smoleńską i radą nadzorczą Wojskowych Zakładów Lotniczych nr 1 w Łodzi.

Nie uciekłem i nigdzie się nie ukrywam. Bilet do USA kupiłem pod koniec lutego tego roku. Moja "ucieczka" była planowana na 13 kwietnia - podkreślił Berczyński w rozmowie z "SE". Chciałem spędzić Wielkanoc z rodziną. A to chyba nie przestępstwo - dodał

Berczyński przyznał, że miał "do wglądu dokumenty, w których były zapytania ofertowe". Wszystkie one miały najniższą klauzulę tajności. Dokumenty są klasyfikowane jako: poufne, zastrzeżone, tajne, ściśle tajne. Te, które miałem do wglądu, nie wymagały przechowywanie w sejfie - tłumaczył. Procedura dostępu do nich jest bardzo dokładna, o czym byłem poinformowany. Z inspektoratu dokumenty przesyłane są do Tajnej Kancelarii, potem do kogoś, kto może je bezpiecznie przechować w sejfie, a potem do adresata, czyli do mnie. Miałem do niedawna Security Clearence, czyli autoryzację dostępu do tajnych informacji w USA, gdyż pracowałem nad projektem dla armii amerykańskiej, więc te procedury doskonale znam. Byłem w tym zakresie szkolony zarówno w USA, jak i w Polsce - zapewnił.

Berczyński zapewnił, że jeśli dostanie wezwanie do prokuratury, to przyjedzie do Polski. Jego zdaniem francuskie helikoptery są "przeciętne i były dwa razy za drogie". To była próba kradzieży z Polski miliarda albo więcej dolarów. To był duży, a może największy przekręt w historii Polski. Moje polskie sumienie, a są jeszcze tacy ludzie, nie pozwoliło mi przejść nad tym obojętnie - dodał.

Berczyński podkreślił, że nie miał nic wspólnego z wyborem samolotów dla VIP-ów. Z nikim na ten temat nie rozmawiałem. Można było kupić boeingi lub airbusy, innych nie ma. To są dwie firmy produkujące te samoloty na świecie. Nikt inny ich nie robi. Są mniej więcej w tej samej cenie, od 100 milionów dolarów za sztukę plus wyposażenie. Na przykład samolot prezydenta USA kosztuje prawie miliard dolarów - powiedział.

Indagowany, czy jako były pracownik boeinga, nie lobbował za tą firmą w Polsce Berczyński zaprzeczył i dodał, że nie pracuje dla niej od 10 lat. Pytany o pożyczkę jaką uzyskał od Boeing Credit Union, Berczyński ujawnił, że był to kredyt hipoteczny, który wziął, bo oferowali mu "niższy procent niż inni". Dawno już go spłaciłem. Taki kredyt może dostać każdy obywatel, nawet nie pracownik Boeinga - podkreślił.

O wywiad Wacława Berczyńskiego dla "Super Expressu" Robert Mazurek pytał w dzisiejszej Porannej rozmowie w RMF FM wiceszefa PO Tomasza Siemoniaka. Polityk stwierdził m.in., że opublikowana rozmowa "pogrąża do reszty Berczyńskiego". To, co mówi Berczyński, jest dość nieporadną, desperacką próbą obrony - komentował.

Rozmowę Roberta Mazurka z Tomaszem Siemoniakiem znajdziecie TUTAJ.