Proces się zakończył, jednak katowicki sąd nie wydał jeszcze wyroku – wciąż nie ma więc sądowego finału tragedii w Tatrach. Nauczyciel z Tychów, który zabrał licealistów na Rysy przyznał, że jego błędy doprowadziły do śmierci uczestników wyprawy. Mirosław Sz. stwierdził, że chce dobrowolnie poddać się karze.

Nauczyciel geografii zgodził się na karę dwóch lat więzienia w zawieszeniu oraz zakaz organizowania przez cztery lata górskich wycieczek. Kilka tygodni temu sąd przerwał rozprawę, aby zapytać rodziców ofiar, czy zgadzają się na taki wymiar kary. Do sądu nie nadeszło żadne pismo, a to – jak tłumaczy sędzia – oznacza, że może domniemywać, iż się zgodzili. Sąd zapowiedział jednak, że wyrok usłyszymy dopiero za tydzień.

- Chodzi mi głównie o to, aby ten proces był przestrogą. Każdy, kto prowadzi ludzi w góry, niezależnie czy robi to odpłatnie czy nie, jest odpowiedzialny za ich życie - tłumaczył Andrzej Matyśkiewicz, oskarżyciel posiłkowy i jednocześnie ojciec dwóch chłopców, którzy zginęli w czasie wyprawy.

Przypomnijmy. Nauczyciel przyznaje się do tego, że zabrał młodzież w góry. Wziąłem ich w góry, w teren niebezpieczny, zwłaszcza w zimie i doszło do wypadku. I na dodatek nie wziąłem przewodnika - gdzie miałem obowiązek. I do tego się przyznaję - mówił Mirosław Sz.

Trzy lata temu w lawinie pod Rysami zginęło osiem osób. Organizatorem szkolnej wyprawy był nauczyciel geografii. To była największa w historii tragedia w polskich Tatrach.