Jeden z najzdolniejszych snajperów musiał odejść z armii przez tatuaż - pisze "Rzeczpospolita". Miał jechać na misję do Afganistanu, ale komisja lekarska uznała, że jest niezdolny do służby wojskowej poza granicami kraju. Powód? Stwierdzono bardzo liczne, rozległe, szpecące tatuaże obejmujące praktycznie poza twarzą znaczną powierzchnię ciała.

W uzasadnieniu lekarze piszą, że służba w Afganistanie wymaga dużej odporności psychicznej i fizycznej. A - jak twierdzą - wytatuowany wojskowy nie wzbudzałby zaufania i szacunku wśród miejscowej ludności, która mogłaby dostrzec rysunki pod letnim mundurem. Według komisji tatuaże mogą też budzić skojarzenia z przeszłością kryminalną, więzienną recydywą lub zaburzeniami emocjonalnymi - pisze gazeta.

Czy rzeczywiście osoby wytatuowane nie powinny służyć w wojsku? Jeszcze w latach 90. tatuaże w armii traktowano jak samookaleczenie. Kandydaci do służby z takimi upiększeniami najczęściej odpadali na komisjach lekarskich. Dziś jednak przepisy wojskowe nie zabraniają żołnierzom tatuowania ciała, pod warunkiem że rysunki nie są szpecące. Niedopuszczalne są tatuaże kojarzące się z subkulturą więzienną, przemocą, apoteozą treści nazistowskich lub satanistycznych.

Najczęściej jednak żołnierze robią sobie tatuaże już w armii. W rozmowach z "Rzeczpospolitą" opowiadają, że moda na ozdabianie ciała pojawiła się, gdy zaczęli wyjeżdżać na misje zagraniczne.

Polscy wojskowi podpatrzyli wytatuowanych kolegów np. ze Skandynawii i Anglii jeszcze w latach 90. podczas misji w Bośni i Hercegowinie.

Żołnierze robią tatuaże, by - jak podkreślają wojskowi psycholodzy - podwyższyć swoją samoocenę, zwrócić na siebie uwagę, pokazać otoczeniu, że funkcjonują na innych zasadach niż reszta. Dodają sobie w ten sposób pewności siebie. To swoisty talizman.