Noworodek, którego urodziła 35-latka z Radwanic koło Polkowic na Dolnym Śląsku, mógł zostać spalony. Katarzyna B. usłyszała zarzut narażenia dziecka na bezpośrednią utratę zdrowia i życia. Kobieta w nocy z 30 czerwca na 1 lipca urodziła. Po porodzie dziecka nikt jednak nie widział. Zarzut poplecznictwa usłyszał mąż 35-latki.

Noworodek, którego urodziła 35-latka z Radwanic koło Polkowic na Dolnym Śląsku, mógł zostać spalony. Katarzyna B. usłyszała zarzut narażenia dziecka na bezpośrednią utratę zdrowia i życia. Kobieta w nocy z 30 czerwca na 1 lipca urodziła. Po porodzie dziecka nikt jednak nie widział. Zarzut poplecznictwa usłyszał mąż 35-latki.
/Karl-Heinz Spremberg /PAP/EPA

Kobieta tłumaczyła, że urodziła dziecko w nocy z 30 czerwca na 1 lipca. Rodziła w pozycji stojącej. Była sama.

Dziecko w czasie porodu uderzyło głową o podłogę. Kobieta nie wezwała pogotowia. Noworodek kilka godzin tam leżał. Później 35-latka zaniosła go do pomieszczenia gospodarczego.

Mężczyzna odmówił składania wyjaśnień. Z informacji uzyskanych od podejrzanej był w tym czasie za granicą. Do komórki zajrzał dopiero po powrocie.

Mężczyzna usłyszał zarzut poplecznictwa, ponieważ podjął działania, które miały uchronić kobietę przed odpowiedzialnością karną - przyznaje prokurator Barbara Izbiańska.

Zdaniem śledczych istnieje duże prawdopodobieństwo, że zwłoki noworodka zostały spalone.

Dziś do sądu trafią wnioski o trzymiesięczny areszt dla pary. Obojgu grozi kara do 5 lat więzienia.

Prokuratura w Głogowie nadal nie wyklucza także innych wersji wydarzeń, między innymi tego, że dziecko zostało komuś przekazane lub sprzedane.

(j.)