Policjanci z Bielawy na Dolnym Śląsku po 10 latach dotarli do podejrzanego o zabójstwo. W 2009 roku mężczyzna był przesłuchiwany, ponieważ widział ofiarę jako ostatni, ale alibi dawał mu jedyny świadek - uczestnik wspólnej libacji alkoholowej. Zatrzymany w tej sprawie trafił już do aresztu.

Zamordowany mężczyzna był przez lata poszukiwany jako osoba zaginiona. Policjantom nie dawało jednak spokoju, że przez ten czas nie pozostawił po sobie najmniejszego śladu - w urzędzie, służbie zdrowia czy na lotnisku.

Młody mężczyzna zaginął 1 maja 2009 roku w Pieszycach na Dolnym Śląsku. Do Komisariatu Policji w Bielawie zgłosiła się wówczas jego zaniepokojona partnerka. Jak ustalili śledczy, tego dnia chłopak pił alkohol wraz ze swoimi dwoma starszymi znajomymi. Podczas spotkania między właścicielem domu a pokrzywdzonym doszło do sprzeczki. Młody chłopak był dotkliwie bity do momentu, aż przestał się bronić. Odciągnął go jedyny świadek zdarzenia, ich wspólny znajomy. Śledczy bazowali właśnie na jego zeznaniach. Zeznał on, że wyszedł z posesji około godziny 22:00 i nie wie, co dalej stało się z młodym znajomym. Natomiast sam właściciel domu stwierdził, że poszedł spać, a kiedy wstał, poszkodowanego już nie było.

Ponieważ nie znaleziono dowodów na to, że mężczyźnie stała się krzywda, a do policji napływały sygnały, że był później widziany w różnych miejscach, sprawa została umorzona. Mimo to, funkcjonariusze z Bielawy co jakiś czas monitorowali, czy zaginiony nie rejestrował się w urzędach, czy nie odbywał podróży zagranicznych lub czy na przykład nie korzystał ze służby zdrowia. Na żaden taki ślad jednak nie trafiono.

Przełomem w sprawie okazało się ponowne przesłuchanie w 2019 roku jedynego świadka, który zdążył wyprowadzić się z Pieszyc i nawet zmienić nazwisko. Jak się później okazało, zrobił to ze strachu. Mężczyzna podczas ponownego przesłuchania przyznał, że kiedy 10 lat temu opuszczał posesję kolegi, zaginiony chłopak nie dawał już oznak życia. Wówczas starszy kolega miał zagrozić mu śmiercią, jeśli powie komukolwiek, co się stało.  

W maju tego roku, około 2 kilometrów od posesji, gdzie doszło do tragedii, policjanci podczas poszukiwań natknęli się na wyschnięty zbiornik wodny, a w nim ludzkie szczątki. Badania DNA potwierdziły, że to zaginiony młody chłopak, którego przez 10 lat szukali funkcjonariusze z Bielawy.

Właściciel domu, gdzie doszło do zabójstwa, został zatrzymany i decyzją sądu trafił do tymczasowego aresztu. Mężczyzna nie przyznaje się do zbrodni. Grozi mu dożywocie.