Liczba lekarzy i położnych na oddziale położniczo-ginekologicznym szpitala w Starachowicach w czasie, gdy pozostawiona bez opieki kobieta rodziła na podłodze martwe dziecko, była zgodna z przepisami - wynika z kontroli, jaką przeprowadził świętokrzyski oddział NFZ.

Świętokrzyski Oddział Wojewódzki Narodowego Funduszu Zdrowia wszczął kontrolę w lecznicy po zdarzeniu, do którego doszło na początku listopada 2016 roku.

Jak dowiedziało się RMF FM, wówczas do szpitala w Starachowicach zgłosiła się kobieta w ósmym miesiącu ciąży, ponieważ przestała czuć ruchy dziecka. Zdiagnozowano, że dziecko nie żyje. Według relacji pacjentki i jej męża, gdy rozpoczęła się akcja porodowa, kobiecie nie udzielono pomocy. Pozostawiona bez opieki, urodziła na podłodze jednej ze szpitalnych sal.

NFZ kontrolując lecznicę sprawdzał m.in. tzw. dostępność świadczeń - czy w tym konkretnym czasie na oddziale dyżur pełniło tyle osób (lekarzy, położnych), ile jest wymaganych w warunkach koniecznych do funkcjonowania oddziału.

Stwierdziliśmy, że ta liczba była wystarczająca, zgodna z wszelkimi przepisami. Sprawdzaliśmy to nie tylko na podstawie grafików, ale też dokumentacji medycznej. Nie sprawdzaliśmy rzeczy, które bada prokuratura, bo wiadomo, że takie zdarzenie nie powinno mieć absolutnie miejsca. My tego ocenić nie możemy - powiedziała we wtorek PAP rzeczniczka świętokrzyskiego NFZ Beata Szczepanek.

Prokuratura Rejonowa w Starachowicach prowadzi postępowanie w związku z narażeniem pokrzywdzonej na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Częściowe wyniki sekcji zwłok dziecka potwierdziły, że do jego śmierci doszło w łonie matki, przed zgłoszeniem się kobiety do szpitala. Decyzją sądu śledczy mogą przesłuchać w tej sprawie lekarzy i położne - pracowników zwolniono z tajemnicy zawodowej. Przesłuchania mają zakończyć się do połowy stycznia.

W związku ze sprawą, dyrektor szpitala Grzegorz Fitas podjął decyzję o rozwiązaniu umowy z ośmioma osobami, które dyżurowały, gdy kobieta rodziła. To ordynator, pielęgniarka oddziałowa, dwoje lekarzy dyżurnych oraz cztery położne pracujące wówczas na zmianie.

Zwolnione dyscyplinarnie położne złożyły pozwy do sądu o przywrócenie do pracy. Pierwsze rozprawy zaplanowano na koniec stycznia.

Zdaniem pracownic, popieranych przez związek zawodowy, dyrekcja zastosowała wobec nich odpowiedzialność zbiorową - oddział położniczo-ginekologiczny zajmuje dwie kondygnacje szpitala, a położne, przypisane do konkretnych odcinków pracy na oddziale, nie mogły ich opuszczać. Nie wszystkie pracownice wiedziały, co się działo w części oddziału zajmującej się patologią ciąży.

Wg informacji lokalnych mediów, dyrekcja lecznicy podjęła niedawno decyzję o przeniesieniu oddziału położniczo-ginekologicznego na jedno piętro. Z komunikatu na stronie internetowej szpitala wynika, że na początku grudnia ub. r. rozstrzygnięto nabór na nowego kierownika oddziału położniczo-ginekologicznego.

Postępowanie wyjaśniające w sprawie porodu podjął Okręgowy Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Świętokrzyskiej Izby Lekarskiej.

Kontrolę w szpitalu przeprowadził też - na polecenie ministra zdrowia - wojewódzki konsultant ds. ginekologii i położnictwa. Jak mówił w połowie listopada minister Konstanty Radziwiłł, wszystko wskazuje na to, że w szpitalu w Starachowicach nie popełniono istotnego błędu medycznego, a "zawiodły przede wszystkim sprawy dotyczące relacji" - zabrakło empatii i komunikacji między ludźmi.

Szef resortu zdrowia zastrzegł, że nie jest upoważniany do ujawniania treści raportu, gdzie zawarto m.in. wiele danych osobowych i informacji dotyczących podejmowanych procedur i stanu zdrowia.

(az)