Jest unijne dofinansowanie, jest gotowy i lśniący nowością żłobek, na dzieci czekają zabawki i opiekunowie, ale integracyjny żłobek w stolicy nie może od dwóch miesięcy zostać otwarty. Urzędnicy uznali, że fundacja, która chce uruchomić placówkę, musi udowodnić, że prowadziła budowę żłobka, choć powstał on w miejscu planowanej przychodni. To nie żart - to prawno-urzędniczy absurd z warszawskiej Białołęki. Swoją interwencję w tej sprawie zapowiedział już minister pracy Władysław Kosiniak - Kamysz.

Problemem jest osiem ścianek z karton-gipsu, które postawiła fundacja, by na żłobek przebudować piętro budynku, w którym miała być przychodnia.

W pierwszej wersji postawienie ścian i przygotowanie pomieszczeń żłobka miało się odbyć na tzw. zgłoszenie. Dopiero gdy wszystkie prace zostały już zakończone, a żłobek został wykończony, pomalowany, umeblowany i wyposażony, a właściciele fundacji poszli uzyskać pozwolenie na użytkowanie, urzędnicy uznali, że konieczne są dokumenty jak z placu budowy, w tym dziennik budowy.

Zrobiliśmy wszystko z planami i okazało się, że to nie może być na zgłoszenie, i musimy rozpocząć procedurę budowy. Nikt nam nie wierzy, że my teraz mamy tutaj kierownika budowy - mówi Urszula Tuszyńska z Fundacji Nasz Domek. I dodaje: Ręce mi opadają, bo mamy wszystko gotowe, a od nowa zaczynamy zbierać papierki. Jest dowolność interpretacji przepisów. I nie przeskoczymy pani, która wszystko wie najlepiej.

To nie koniec absurdów. Architekt stwierdził, że w tym miejscu nie może być żłobka, bo największa sala jest od strony północnej, a przepisy mówią o co najmniej trzech godzinach naświetlania. Architekta nie interesowało, że cała ściana to wielkie okna. Czy są żłobki, które nie mają sal od strony północnej? - pyta zdenerwowana pani Urszula.

Interwencję w tej sprawie zapowiedział już minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. Jak stwierdził, "żłobek jest w pełni gotowy do funkcjonowania". Na taki zdrowy rozum, jest to mocno zaskakujące - mówił szef resortu. Korespondent RMF FM przekazał mu już dane placówki. Sprawa ma zostać sprawdzona "w trybie pilnym".

Fundacja złożyła już wniosek do Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowlanego o pozwolenie na budowę i zaczyna procedurę od początku. To znaczy, ja nie mogę teraz powiedzieć, że wszystko jest gotowe, tylko muszę odczekać swoje i zebrać od nowa papierki. Nawet strażaka nie mogę za szybko wezwać w sprawie instalacji przeciwpożarowej, bo muszę odczekać. Ta budowa musi być zrobiona, a ja muszę nakłamać. Muszę prowadzić fikcyjny dziennik budowy i zatrudniać kierownika budowy - dodaje szefowa fundacji, która pokazuje dwa grube segregatory dokumentów zgromadzonych w tej sprawie.

Najgorsze jest to, że z powodu absurdalnych przepisów i nieprzyjaznych urzędników zagrożone jest finansowanie żłobka. Fundacja uzyskała unijne dofinansowanie z programu 1.5 (Wspieranie rozwiązań na rzecz godzenia życia zawodowego i rodzinnego), które jest rozdzielane w ministerstwie pracy. Jeśli placówka nie zacznie przyjmować maluchów w ciągu miesiąca, fundacja będzie musiała zwrócić pieniądze. To są prawie dwa miliony złotych. Odbiorą nam projekt, a my już wydaliśmy 270 tysięcy: 100 tysięcy na adaptację, 100 tysięcy na urządzenie żłobka i 70 tysięcy na zatrudnienie ludzi, bo już nam się zaczęli zgłaszać chętni - dodaje szefowa.

W żłobku opiekę ma znaleźć 45 maluchów, z tego 9 z niepełnosprawnością i różnego rodzaju dysfunkcjami.

Projekt zakłada również, że w żłobku miejsce znajdą dzieci rodziców, z których przynajmniej jeden aktywnie szuka pracy. Dla takich rodziców żłobek ma kosztować 300 złotych. Celem projektu jest powrót rodziców na rynek pracy - mówi Tuszyńska.

Na pytanie, kiedy żłobek zacznie działać, szefowa fundacji nie potrafi już powstrzymać łez: Oby nie za dwa miesiące. Jak nam zabiorą projekt, to weźmiemy kredyty, spłacimy projekt i zrobimy to sami. Bo ten żłobek stoi. Jest.