Bzdura, bzdura, jeszcze raz bzdura - tak prezydent komentuje rewelacje Kazimierza Marcinkiewicza. Były premier twierdzi, że Lech Kaczyński chciał go podsłuchiwać. Prezydent przyznaje, że to on wymógł na swoim bracie i jego współpracownikach decyzję o odwołaniu Marcinkiewicza ze stanowiska szefa rządu. Marcinkiewicz przestał być premierem w lipcu 2006 roku.

Nie może być tak, że jedna osoba odpowiada za to, co się dzieje w państwie, a druga osoba, nie mając w istocie żadnego wpływu, jest odpowiedzialna według opinii publicznej - tłumaczy się dzisiaj Lech Kaczyński z działań podejmowanych przed dwoma laty.

Prezydent twierdzi, że wówczas każdego dnia była nowa krytyka Jarosława Kaczyńskiego, a Marcinkiewicz "nie był łaskawy" nawet się do niego odezwać.

Marcinkiewicz utrzymuje, że Lech Kaczyński chciał wykorzystać służby specjalne przeciw niemu, wówczas urzędującemu premierowi, i prosił o to ówczesnego p.o. szefa ABW Witolda Marczuka. Ten miał odmówić prezydentowi- elektowi, ale miał także sporządzić notatkę z rozmowy z nim. Marcinkiewicz dawał do zrozumienia, że prezydent "zrobił to dla swojego brata", gdyż zawsze chciał, by to on był szefem rządu.