Jest za wcześnie, żeby mówić o wysokości szkody i przyczynach wypadku z udziałem norweskiego statku – powiedział prezes Stoczni Remontowej Nauta, Sławomir Latos. Do wypadku statku w gdyńskiej stoczni doszło w czwartek po południu. Remontowana dla Norwegów jednostka, która była ustawiona w suchym doku, przechyliła się i częściowo znalazła się w wodzie.

Jest za wcześnie, żeby mówić o wysokości szkody i przyczynach wypadku z udziałem norweskiego statku – powiedział prezes Stoczni Remontowej Nauta, Sławomir Latos. Do wypadku statku w gdyńskiej stoczni doszło w czwartek po południu. Remontowana dla Norwegów jednostka, która była ustawiona w suchym doku, przechyliła się i częściowo znalazła się w wodzie.
Statek, który przechylił się w suchym doku w Gdyni /Adam Warżawa /PAP

Sytuacja na ten moment jest opanowana, przez całą noc pracowały służby, badaliśmy dno, działał robot podwodny. Na podstawie tych badań, które będą jeszcze przez jakiś czas trwały będzie opracowana technologia przywrócenia stanu początkowego - wyjaśnił szef gdyńskiej stoczni.

Dodał, że działają cztery zespoły niezależnie od siebie. Każdy z nich opracowuje metodę podniesienia statku i doku. Gdy już ta technologia będzie znana i potwierdzona, dopiero wtedy będzie można mówić o ustalaniu przyczyn - zaznaczył.

Podkreślił, że "jakiekolwiek spekulacje" na temat przyczyn na obecnym etapie "mogą okazać się nietrafione".

Dodał, że do Gdyni przyjechali przedstawiciele spółek z Holandii, Niemiec i Włoch, które uczestniczyły przy tego typu operacjach. W stoczni są m.in. pracownicy firmy, która prowadziła podnoszenie włoskiego promu Costa Concordia.

Stocznia jest ubezpieczona po to, żeby w różnych nieprzewidzianych sytuacjach mieć zabezpieczenie. Nie jesteśmy w stanie określić wysokości strat, bo nie znamy jeszcze technologii podniesienia statku i doku - dodał Latos.

Zapewnił, że ponad 40-letni suchy dok, w którym remontowana była norweska jednostka, posiadał wszelkie dokumenty dopuszczające go do pracy.

Przyznał, że kontrakt na remont jednostki na pewno będzie miał opóźnienie - statek miał wyjść w morze za ok. 3 tygodnie.

Najważniejsze jest to, że nikomu nic się nie stało. To, co się stało, to jest strata finansowa, ale najbardziej cieszymy się, że zadziałały procedury i ewakuacja pracowników przebiegła sprawnie i skutecznie - mówił Latos.

Rzecznik prasowy stoczni Nauta Anna Maria Bulman powiedziała, że w momencie zdarzenia na pokładzie remontowanej jednostki oraz w suchym doku przebywało 99 pracowników.

Rzecznik prasowy gdyńskiej policji podkom. Krzysztof Kuśmierczyk poinformował, że w piątek, w ramach policyjnego postępowania kontynuowane były czynności w tej sprawie, m.in. przesłuchiwano kolejnych świadków zdarzenia.

Tatiana Paszkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku wyjaśniła, że policyjne dochodzenie nadzoruje Prokuratura Rejonowa w Gdyni, a prowadzone jest ono pod kątem naruszenia art. 220 kk mówiącego o "niedopełnieniu obowiązków i narażeniu pracownika na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu". Za popełnienie takiego przestępstwa grozi kara do trzech lat więzienia.

Norweska jednostka była remontowana od ubiegłej soboty.

Statek, który przechylił się w suchym doku gdyńskiej stoczni, to tankowiec pływający pod banderą norweską, o długości 80 metrów i szerokości 11 metrów oraz zanurzeniu 5,1 metra.

Początkowo straż pożarna informowała, że do przechyłu i częściowego zanurzenia statku doszło w wyniku przewrócenia się na jednostkę dźwigu - okazało się to jednak nieprawdą.

Stocznia Remontowa Nauta w Gdyni należy do Polskiej Grupy Zbrojeniowej. 


(j.)