Straty po nocnym pożarze hali produkcyjnej na terenie byłej Stoczni Gdańskiej oszacowano na kilkadziesiąt milionów złotych. W hali, która doszczętnie spłonęła, produkowane były jachty. Nikt nie zginął - poinformowali strażacy. Dogaszanie pogorzeliska potrwa jeszcze kilka godzin.

Prokuratorskie śledztwo w sprawie pożaru ma zostać wszczęte jeszcze dziś. Już przesłuchano wszystkich świadków. Prokuratorzy nie byli jeszcze na miejscu pożaru. Najpierw pogorzelisko muszą opuścić strażacy, potem teren trzeba będzie zabezpieczyć. Nasz reporter Kuba Kaługa dowiedział się nieoficjalnie, że śledczy wejdą tam dopiero w poniedziałek.

W ciągu niecałych dwóch godzin ogień zdążył strawić dach, a w hali zawaliły się stropy. Zagrożona była także jedna ze ścian, która mogła runąć na ulicę i tory tramwajowe. Z hali zostały zgliszcza.

W hali, w której wybuchł pożar, budowane były jachty. Jednostki miały trafić do Chin, Stanów Zjednoczonych i kilku europejskich krajów. Każda warta była co najmniej 1,5 miliona euro. W hali magazynowano w także materiały do produkcji statków - żywice, silikony i inne syntetyki. Dlatego nad terenem stoczni unosi się zapach dość nietypowej spalenizny. To jest to wszystko świństwo, co tu było. Oni produkowali jachty, żywica, jakieś komponenty, chemikalia, papa, deski. W połączeniu z tym daje taki potworny odór - mówił naszemu reporterowi stoczniowy robotnik.

W hali produkcyjnej, która spłonęła, pracowało około 400 osób. Dziś o godz. 6 rano na miejscu była prawie cała pierwsza zmiana. Popatrzyli na zgliszcza hali i rozeszli się do domów. Stara hala, paliła się jak słoma. Nie ma na co patrzeć. Każdemu jest przykro. Każdy jest zasmucony, no bo stracił dobrą pracę. W solidnej firmie - usłyszał na miejscu nasz reporter. Pracownicy firmy liczą, że produkcję uda się przenieść na inną stoczniową halę, bo firma dobrze prosperowała i miała zamówienia na kilka najbliższych lat.

Firma produkująca jachty szacuje swoje straty na ponad 10 mln euro. Nie jesteśmy w stanie rozbić całkowitej wyceny. W tej hali było pięć jachtów w budowie, były formy do budowy jachtów - powiedziała rzeczniczka firmy Ewa Stachurska. W pożarze spłonęły jachty żaglowe i motorowe, zarówno mniejsze (od 60 do 70 stóp), jak i większe. Budowa najmniejszej jednostki trwa ok. pięciu miesięcy, największej - nawet do roku.

Hala, która spłonęła, była największą halą dzierżawioną przez firmę Sunreef Yachts, ale nie jedyną. Będziemy musieli rozpocząć produkcję jachtów na nowo; każda jednostka była ubezpieczona, ale niestety, nie da się zrealizować kontraktów w terminie, będą kilkumiesięczne opóźnienia - powiedziała Stachurska. Teraz firma przenosi produkcję do swoich innych hal, znajdujących się także na terenie byłej stoczni w Gdańsku. Stachurska zapewniła, że miejsca pracy nie są zagrożone, bo już na początku przyszłego tygodnia firma chce wznowić produkcję. Firma ma kalendarz zamówień na 2012 rok; oprócz tych jachtów, które się budowały, mamy kontrakty na budowę jeszcze pięciu jednostek więc pracownicy będą nam potrzebni - dodała rzeczniczka firmy.

Obiekt sąsiaduje z halą, w której 24 listopada 1994 roku pojawił się ogień. Obywał się tam wówczas koncert zespołu Golden Life. Wybuchła panika, ludzie tratowali się, biegnąc do wyjścia. Na miejscu zginęły 2 osoby, w szpitalach zmarło kolejne 5. Rannych - głównie poparzonych - zostało około 300 ludzi.

Poważne kłopoty komunikacyjne w Gdańsku

W południe wznowiony został częściowo ruch na ul. Jana z Kolna w Gdańsku, przylegającej do hali - kierowcy jeżdżą po jednym pasie, w sposób wahadłowy. Nadal, do odwołania, wstrzymane jest kursowanie linii tramwajowej na trasie między Dworcem PKP. Na trasie tej wprowadzono zastępczą komunikację autobusową. Tramwaje wrócą na tory prawdopodobnie za kilkanaście dni. Okazało się bowiem, że trakcja tramwajowa podczepiona jest do jednej ze ścian spalonej hali, a konstrukcja ściany jest niestabilna. Ściana dziś zostanie rozebrana. Dopiero wtedy postawione zostaną nowe słupy i będzie można podpiąć trakcje.