Wysokie honorarium dostanie od Gdańska kitesurfer Jan Lisewski, który zaginął na Morzu Czerwonym. Przez dwa dni szukało go 16 łodzi i statków oraz dwa helikoptery. Sportowiec popłynął w rejs jako ambasador Gdańska. Miał wręczyć saudyjskiej rodzinie królewskiej list od władz miasta. Zadania nie wykonał, ale pieniądze dostanie.

Zobacz również:

40 tysięcy złotych wypłaci kitesurferowi Biuro Prezydenta ds. Promocji Miasta. Przez Morze Czerwone Lisewski płynął ze specjalnym listem od władz Gdańska - miał go wręczyć członkom saudyjskiej rodziny królewskiej. Nazwa i herb miasta były umieszczone na jego stroju sportowym, latawcu i desce. Zdjęcia z miejskim logo obiegły więc cały świat, a urzędnicy już mówią, że lepszej promocji uzyskać nie mogli. Tym bardziej, że rzeczywiste koszty tej promocji były znacznie wyższe niż 40 tysięcy złotych - na szczęście wzięli je na siebie Saudyjczycy.

Zgodnie z umową z miastem, Jan Lisewski będzie nadal reprezentował Gdańsk - podczas wszystkich tegorocznych startów.

Saudyjczycy szukali go dwa dni

Lisewski zamierzał przepłynąć z egipskiego El Gouna do miasta Duba w Arabii Saudyjskiej - w linii prostej to około 210 kilometrów. Przerwał swój wyczyn zaledwie 50 kilometrów od celu, bo ustał wiatr. Około półtorej godziny Lisewski czekał na poprawę warunków. Nic się nie zmieniało, dlatego wezwał pomoc.

Polak spędził na Morzu Czerwonym dwie noce. Ponieważ akcja ratunkowa się wydłużała, sądzono, że mógł stracić latawiec, który powinien być dobrze widoczny dla szukających go helikopterów. 11-metrowego latawca jednak nie stracił. Ze sprzętu zrobił sobie tratwę ratunkową, która okazała się także pomocna w walce z drapieżnikami. Pod nim krążyło bowiem kilkanaście rekinów. Według relacji sportowca, największe z nich miały około trzech metrów długości. Rekiny na szczęście go nie zraniły. Zrobiły to słońce i sól. Skórę ma mocno nadgryzioną i solą, i słońcem. Nawet kilkugodzinne pływanie sprawia, że skóra mocno wysycha. Janek jest więc mocno "upieczony" - mówi Magdalena Ziemann, współpracująca z kitesurferem.

Z relacji przekazanej przez żonę sportowca wynika, że Lisewski nie dostrzegł żadnych helikopterów. Na horyzoncie widział jedynie małe łódki. Z wody podjęła go dopiero niewielka, saudyjska jednostka ratownicza.

Janka znaleziono prawie 48-godzin od pierwszego nadania sygnału SOS, który został odebrany tak naprawdę na całym świecie, ponieważ działa w systemie COSPAS SARSAT. Janek miał ze sobą nadajnik typu Personal Locator Beacon, który nadając sygnał SOS, wysyła go do wszystkich służb ratowniczych - i tak naprawdę wtedy powinniśmy go zacząć szukać. Sygnał odebrano m.in. w Kanadzie i Wielkiej Brytanii, w piątek o 13:41 polskiego czasu - dodaje Magdalena Ziemann.