Policja nie wyklucza, że będzie musiała jeszcze raz przesłuchać matkę 2-letniego Kuby i 3-letniego Bartka. Kobieta złożyła już zeznania, ale niewiele może powiedzieć na temat wczorajszego wydarzenia.

Kobieta jest ciągle w szoku. Jak mówiła policjantom nie pamięta, czy zostawiła w samochodzie coś, co mogło wywołać pożar.

Stan chłopców jest ciężki, ale stabilny. Nie zmienił się w nocy. To dobra wiadomość, bo lekarze raczej mogli spodziewać się pogorszenia niż poprawy. Chłopcy mają dotkliwie poparzone głowy, dłonie i ręce. Dotkliwie, bo na skórę działał bezpośrednio płomień. Najtrudniej jest jednak leczyć oparzenia płuc, jakich doznały dzieci. Gorące powietrze spowodowało, że bracia nie mogą samodzielnie oddychać i - jak przewiduje profesor Piotrowski, który opiekuje się chłopcami - tak będzie jeszcze co najmniej kilka tygodni.

Przyczyna pożaru to ciągle zagadka. Zamknęłam samochód, żeby były bezpieczne i niestety okazało się, że było wręcz przeciwnie. Jeszcze żeby moje dzieci miały coś w rączkach, ale one spały. To jest niemożliwe, żeby one cokolwiek zrobiły w tym samochodzie, to jest po prostu niemożliwe! - mówiła wczoraj zrozpaczona matka.

25-letnia kobieta zostawiła dzieci tylko na 5 minut przed szkołą w Skierniewicach. Chciała odebrać córkę. W tym czasie w aucie wybuchł pożar.

Reporter RMF FM rozmawiał ze świadkiem tej tragedii. To nauczyciel wf. Kiedy Adam Mostowski usłyszał, że coś wydarzyło się przed szkołą, od razu wybiegł udzielić pomocy. Egzaminator WORD-u zatrzymał się. Był przy tym pierwszym dziecku. Krzyknął: "Ratuj drugie dziecko". Było poparzone całe. Sprawdziłem - nie oddychał, krążenie też było niewyczuwalne - opowiada. Adam Mostowski podtrzymywał życie Kuby aż do przejazdu karetki.