​Tylko jedno czasopismo z 40, które w eksperymencie naukowców z Wrocławia dało się nabrać na fikcyjną postać naukowca zapowiedziało zmianę zasad naboru redaktorów. Próbę odpowiedzenia na zarzuty i wyjaśnienia sytuacji podjęło zaledwie dziewięć. Przypomnijmy, Anna O. Szust, fikcyjna badaczka, została redaktorem kilkudziesięciu recenzowanych pism naukowych. Kilka z nich uczyniło ją nawet redaktorem naczelnym.

​Tylko jedno czasopismo z 40, które w eksperymencie naukowców z Wrocławia dało się nabrać na fikcyjną postać naukowca zapowiedziało zmianę zasad naboru redaktorów. Próbę odpowiedzenia na zarzuty i wyjaśnienia sytuacji podjęło zaledwie dziewięć. Przypomnijmy, Anna O. Szust, fikcyjna badaczka, została redaktorem kilkudziesięciu recenzowanych pism naukowych. Kilka z nich uczyniło ją nawet redaktorem naczelnym.
Zdj. ilustracyjne /Ghislain & Marie David de Lossy /PAP/EPA

Naukowcy przed publikacją wyników swojego eksperymentu wysłali do czasopism, które dały się nabrać informację o tym, że mają one możliwość odniesienia się do zarzutów, wytłumaczenia całej sytuacji. Tylko dziewięć z 40 czasopism, które dały się nabrać odpisało, tylko jedno zapowiedziało zmianę zasad naboru redaktorów. 

O to nam chodziło. Nie chcieliśmy pokazać, że czasopismo X czy Y jest złe, ale że sam mechanizm jest bardzo zły - mówi dr hab. Piotr Sorokowski z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego

Pokazaliśmy, że to dżungla, w tym sensie, że jest to jeden wielki biznes. Nie możemy jednak wrzucać wszystkich czasopism naukowych do jednego worka. To co my pokazaliśmy w tym badaniu, to to, że są różnego rodzaju specyficzne czasopisma, które dopiero wchodzą na rynek. Są one bardzo często publikowane w tak zwanym otwartym dostępie i bardzo często nie dbają o to, jaka jest jakość nauki publikowanych artykułów w tych czasopismach, a dbają o to, żeby zaistnieć na tym rynku i zarabiać na tym, że takie czasopisma są publikowane - dodaje współautor eksperymentu.

Naukowiec podkreśla jednak, by nie wiązać jednoznacznie ruchu open access, czyli otwartej nauki z tym, że to od razu jest podejrzane czasopismo. To tylko sposób publikacji.

Sytuacja jest taka, że każdy może takie czasopismo otworzyć.  Szczególnie, ze są one w większości robione za granicą. W Indiach, w Nigerii, tego typu krajach Bliskiego i Dalekiego Wschodu. Można otworzyć takie czasopismo nawet bez jednego naukowca w składzie rady redakcyjnej. Uczeni z krajów, gdzie nauka nie stoi na najwyższym poziomie, a potrzebują publikacji w języku angielskim płacą za te publikacje i to pokazuje, że to jest jakiś absurd. To bardzo psuje naukę. Nasz eksperyment pokazał także, że to nie jest tak, że gdziekolwiek opublikowany artykuł ma takie same znaczenie. Pokazaliśmy, że są takie czasopisma, w których opublikowanie jest prawdopodobnie błahe i nie jest związane z jakimiś naukowymi wynikami - przyznaje dr hab. Piotr Sorokowski z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego.

Śledztwo przeprowadzili: dr hab. Piotr Sorokowski z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego, dr hab. Emanuel Kulczycki z Instytutu Filozofii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu, dr Agnieszka Sorokowska z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego i dr Katarzyna Pisanski z Instytutów Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego i Uniwersytetu Sussex w Brighton.

(az)