Korona Gór Polski zdobyta. Uczestnicy projektu "Niepełnosprawni w górach - Razem na szczyty", realizowanego przez Fundację Jaśka Meli Poza Horyzonty, wyszli w sobotę na najwyższy szczyt Polski: Rysy. Spełnili w ten sposób marzenie zdobycia najwyższych wierzchołków wszystkich pasm górskich w naszym kraju. Cała dziesiątka niepełnosprawnych uczestników wyprawy wyszła do Chaty pod Rysami, dwie osoby na przełęcz Waga, a szóstka na sam szczyt Rysów.

Ten projekt zaplanowali sobie niespełna 3 lata temu. Swoją akcją pokazali, że osoby niepełnosprawne mają pełne prawo przeżyć przygodę, zdobywać szczyty, poszerzać granice swoich możliwości. Na początku wydawało się, że sukcesem będzie jeśli w projekcie weźmie udział kilkadziesiąt osób. W sumie uczestniczyło w nim około 300. Jak sami piszą na stronie internetowej projektu, "chcieli udowodnić, że ograniczenia jakie się przypisuje osobom niepełnosprawnym, rodzą się w naszych umysłach – głowach ludzi, którym fizycznie nic nie brakuje". W pełni im się to udało.

W miniony weekend, kilkadziesiąt osób z niepełnosprawnościami, wraz z wolontariuszami i przewodnikami górskimi przyjechało w Tatry. Dziesiątka poszła na Rysy, pozostali do Morskiego Oka, czy na Szpiglasowy Wierch. W wyprawie towarzyszyli im reporterzy RMF FM Maciej Pałahicki i Grzegorz Jasiński. Posłuchajcie, jak grupa szturmowa w niedzielny poranek wspominała to czego dokonała.

Grzegorz Jasiński: Mamy piękny dzień, dalej pogoda znakomita, humory dopisują. Wszyscy, którzy się wybrali wyszli bardzo wysoko - niektórzy wyszli na sam szczyt. Jakie macie wrażenia, już po przespanej nocy, po tym, co wczoraj osiągnęliście?
    
Marcin Bojarski: Wciąż nie mogę wyjść, mówiąc szczerze, ze zdziwienia, że tak naprawdę się udało, że tam byłem i chyba jeszcze kilka dni minie zanim tak naprawdę dojdę do siebie i dojdzie do mnie, że tak - to jest fakt - zdobyłem Rysy.

Marcin?

Marcin Rżanek: Niesamowite. Byliśmy na szczycie Polski, ciężki dzień, myślałem, żeby może lepiej zawrócić, ale mimo tych myśli udało się iść do przodu, z wejściem, z zejściem. To wszystko się udało, więc wielka to dla nas satysfakcja.

Romku, jak było? Ciężko?

Roman Drobniak: Dla mnie nie było ciężko, ale myślałem, że nie wejdę, bo był limit czasowy i bałem się, że nie zdążymy dotrzeć na szczyt, ale wszystko się udało znakomicie. W ostatniej chwili wtargaliśmy się i sukces był ogromny, naprawdę.

Paweł, a dla Ciebie co było najtrudniejsze?

Paweł Miąsik: Chyba wspinanie się po śniegu, ale dawało to też dużo satysfakcji, natomiast zjeżdżanie po śniegu było czymś niesamowicie przyjemnym. A tak ogólnie, teraz zmęczony jestem, ale naprawdę szczęśliwy, że wszedłem na te Rysy i było to naprawdę niesamowite przeżycie i tak pod względem czysto sportowym, jak i mentalnym.

Mamy tutaj wśród nas osoby, które też wyszły bardzo wysoko, ale nie wyszły na sam szczyt i dla nich pewnie najtrudniejsze jest to, że nie byli na tym szczycie, choć byli imponująco wysoko. Edyta, ten moment kiedy podjęłaś decyzję, że jednak trzeba w pewnym momencie powiedzieć sobie dość?

Edyta Karolczak: Nie było to łatwy moment, ale oczywiście podejście samo pod chatę na Rysy było dość ciężkie. Ja już szłam z Grzesiem i z Dzikiem i już w tym momencie, jak podchodziliśmy powiedziałam "nie, wyżej nie wchodzę", bo już dla mnie było za trudno i jeszcze trzeba niestety zejść. Trzeba mieć dużo siły fizycznej, żeby zejść, zwłaszcza po śniegu, co wszystkich nas tutaj bardzo obciążyło i spowolniło przede wszystkim. Niestety trzeba sobie w pewnym momencie samemu tak powiedzieć "idę albo nie" i podjąć taką decyzję. Myślę, że to była bardzo dobra decyzja. Wejście na 2250 m to i tak jest bardzo dużo. Jak dla mnie to jest najwyższy szczyt, na który wyszłam i myślę, że wejdę sobie na Rysy. Co prawda podzielę trasę na dwa dni, żeby wejść do chaty pod Rysami, a później sobie spokojnie drugi dzień Rysy i zejście i takimi etapami jest to możliwe dla osoby niepełnosprawnej.

To jest oczywiście ten najtrudniejszy, ale też najważniejszy moment, żeby powiedzieć sobie w odpowiednim momencie "dość, to jest musimy pamiętać o zejściu." Przypomnijmy schodziliśmy dłużej niż wchodziliśmy w górę, więc to zejście rzeczywiście nie było łatwe. Magda ja obserwowałem Twoje zmaganie się z decyzją, też wyszłaś bardzo wysoko, ale w pewnym momencie trzeba było powiedzieć tak. Ciebie ktoś zmusił? Czy przypadkiem ja Ciebie zmusiłem?

Magda Orłoś: Nie, mam taki niedosyt, na pewno kiedyś wrócę i zdobędę ten szczyt.

Mateusz, a Ty jak oceniasz ten moment w którym doszedłeś na przełęcz?

Mateusz Wojciechowski: Myślę, że właśnie jeśli chodzi o takie momenty, w których trzeba powiedzieć sobie dość, to właściwie nie miałem takiego momentu, tylko cały czas chciałem spróbować. Mimo, że od schroniska była godzina na szczyt i została nam tylko właściwie godzina, wiedziałem, że tego nie zrobię w godzinę, ale mimo wszystko nie chciałem rezygnować. Bo co byłoby gdyby się udało? I wolałem spróbować. Doszedłem tylko na Wagę, na przełęcz i nie dałem rady czasowo więcej, ale myślę, że jakbym miał jeszcze co najmniej półtorej godziny to mógłbym spróbować wejść tam. Najtrudniejsze momenty to był zdecydowanie śnieg.

Musimy powiedzieć o tym, że Mateusz wywoływał rzeczywiście bardzo duże wrażenie na wszystkich przechodzących turystach, którzy też mieli swoje trudne chwile. Ale widząc Mateusza sami nabierali sił i podziwu dla jego samozaparcia, dla umiejętności, dla odwagi też, powiedzmy sobie szczerze. Jest wśród nas też Wojtek, jest tutaj wolontariuszem to też jest niesamowita rola, ponieważ wolontariusze też chcą wejść na szczyt, ale ponieważ opiekują się swoimi podopiecznymi, więc są z nimi, zostają z nimi. Wojtek razem z Krzysiem wyszedł też na przełęcz i też jest z siebie dumny.


Wojciech Makarewicz: Może rzeczywiście część uczestników czuje niedosyt, ale niemniej jednak odpowiedzialność to są rzeczy priorytetowe i naprawdę ludzie nie zdają sobie sprawy z zagrożeń i czasami lepiej sobie odpuścić i tak jak mówi Edyta spróbować w późniejszym terminie, czy jak będą dogodniejsze warunki. Na pewno są szanse, ci ludzie po prostu mają szanse i oni wejdą, a przede wszystkim wiara powoduje to, że mają ten optymizm, że uczestniczą w tym projekcie na pewno doda im siły i na pewno wrócą. Tym bardziej, że to nie koniec tego projektu.

Dokładnie tak. My sobie tu siedzimy w tym schronisku Na Głodówce we wspaniałym miejscu, z fenomenalną panoramą na Tatry. Jesteśmy wszyscy po śniadaniu. Na zewnątrz nie możemy rozmawiać bo jest wiatr. Jeszcze Pawła chciałem zapytać, byłeś na szczycie. Jakie są twoje wrażenia po tym wszystkim co tu było mówione.  

Paweł Zieliński: Ja dzisiaj czuję, że żyję, chociaż boli mnie lewe kolano. Także to są takie fizyczne wymiary tego co się wczoraj wydarzyło. Ogólnie jestem bardzo zadowolony, bo to było moje małe marzenie zdobyć Rysy i być w Tatrach, tak że na pewno jestem wdzięczny organizatorom projektu "Razem na Szczyty", że mogłem być uczestnikiem całego projektu i brać udział w kilku wejściach w górki i Tatrom jestem wdzięczny, że mnie ugościły i pozwoliły mi wejść, zejść i dzięki wszystkim.

Słuchajcie na koniec jeszcze porozmawiajmy  chwilę o zwątpieniach i o takich momentach kryzysu. Jak wspominacie ten wczorajszy dzień? Tych kryzysów było dużo?

Marcin Bojarski: W moim przypadku tych kryzysów było bardzo dużo i to naprawdę była tytaniczna praca wolontariuszy, żeby nam wszystkim udało się wyjść tak wysoko jak się udało i ja doskonale wiem, że tym razem gdyby nie obecność wolontariusza nie dałbym rady. Ja gdzieś zwątpiłbym, po drodze zatrzymał się, a tak udało się i ten szczyt to nie jest mój wysiłek. To jest wysiłek wszystkich, tak naprawdę nas wszystkich, że tam dotarłem.

Magda Orłoś: Też miałam kryzys właśnie po wejściu z tego schroniska, ale to mi się wszystko nazbierało. Wiadomo, nie zdobyłam szczytu, ale tak naprawdę też się czuję jakbym dwa razy te Rysy zdobyła. Bo to było tyle wysiłku, tak samo jak Edyta. Nam może nie było najciężej, ale to nie znaczy, że było łatwo. Wejście po tym śniegu, gdzie te nogi się tak rozjeżdżały. Edycie też było źle, Mateuszowi tak samo było bardzo ciężko. Mnie też, bo ja nie widziałam, gdzie te nogi stawiam. Nogi ciągle jechały. Właśnie jak wychodziłam już później w dół, gdzie w schronisku przesiedzieliśmy koło godziny,  jak to wszystko opadło i jak wyszłam, to później był taki mały kryzys. Potem jednak było już coraz lepiej, tak że jestem też mega szczęśliwa, że doszłam tak wysoko.

Mateusz Wojciechowski: Myślę, że wszyscy, którzy nie weszli, nie dali rady wejść na sam szczyt ich walka i tak się jeszcze nie skończyła. A Rysy to tylko góra, na którą można jeszcze wejść i myślę, że osoba niepełnosprawna może bez problemu wejść na taką górę w jeden dzień. Ja podejmę się tego wyzwania i może nawet chciałbym jeszcze raz w śniegu sobie coś udowodnić.

Edyta Karolczyk: Moje pierwsze zwątpienie było, gdy przeszliśmy jeziorko i stanęliśmy pod ścianą ze śniegu i ubieranie się w uprzęże, kaski, liny - to całe szkolenie z wiązania węzłów i tu już od razu powiedziałam "Matko, nie wejdę", z czego Ania Kwinta "Nie, Edi dasz radę, podprowadzę Cię, pójdę z Tobą" i faktycznie dałyśmy obie radę. Ten śnieg był już najtrudniejszym momentem. tam, gdzie trzeba wspinać się, iść po łańcuchach, to nie jest ciężkie.

To powiedzmy sobie szczerze, że do schroniska, do Chaty pod Rysami, wszystkie najważniejsze trudności zdołaliście pokonać. Także potem już droga jest łatwiejsza, ale czasem brakuje tej godziny, żeby w odpowiednim momencie powiedzieć sobie "schodzimy" i wrócić. Wróciliśmy do domu całkiem późno, to była wyprawa, która trwała od 7 rano do właściwie godziny 21 tak naprawdę. Wielkie gratulacje.

W dziesiątce niepełnosprawnych uczestników wyprawy byli jeszcze Anna Górecka, która wyszła na sam szczyt i Krzysztof Kurowski, który wszedł na przełęcz Waga.