W sierpniu 1981 roku w warszawskim hotelu Viktoria izraelskie komando dokonało zamachu na Abu Dauda, lidera i założyciela „Czarnego września” organizacji odpowiedzialnej za masakrę 11 izraelskich sportowców podczas igrzysk w Monachium w 1972 roku.

Hotel pełen był zagranicznych dziennikarzy, a mimo to niezauważony egzekutor dopadł Abu Dauda w hotelowym barku; dziś znajduje się tam kasyno. Dauda dosięgnęło od 5 do 9 kul; zdołał jednak o własnych siłach zejść do hotelowego lobby.

Sam o własnych siłach zdołał zejść z pierwszego piętra. Chodził w takim uniformie khaki – one były modne wtedy, szczególnie Arabowie je lubili. To był jasny garnitur, który cały tonął we krwi - wspomina Maciej Grylowski, dawny pracownik hotelu. Rannego Dauda zabrano do szpitala MSWiA. Przeżył po wielogodzinnej operacji. Oficjalna propaganda sprawę zatuszowała.

To nie był przypadkowy zamach. W Polsce krzyżowały się interesy wielu wywiadów. Henryk Piecuch związany z generałem Pożogą, szefem wywiadu MSW, utrzymuje, że Abu Daud najprawdopodobniej został sprzedany.

O tym, że rezydentami w Polsce byli tacy terroryści jak Abu Daud, Abu Nidal czy Al Kazar doskonale wiedziały służby izraelskie czy amerykańskie. Szewach Weiss, były ambasador Izraela mówi, że likwidowanie w ten sposób terrorystów to wymierzanie sprawiedliwości.

Zamach na Abu Dauda nadal owiany jest tajemnicą. Jak dowiedział się reporter RMF, w archiwach IPN dotąd nie natrafiono na żadne dokumenty w tej sprawie.

Historię zamachu opowiada wchodzący jutro film Stevena Spielberga „Monachium”. Obraz jednak pomija polski ślad.