Dziewięć osób zginęło, a jedna została ranna w zderzeniu busa z pociągiem na niestrzeżonym przejeździe kolejowym w Bratoszewicach w Łódzkiem. Zawinił najprawdopodobniej kierowca pojazdu. Skład nie miał możliwości zahamować.

Bus z dziesięcioma osobami jechał drogą Domaradzyn - Bratoszewice. Prawdopodobnie kierujący fordem transitem nie zatrzymał się przed znakiem "stop" i tuż przed godziną 6 rano w poniedziałek na niestrzeżonym przejeździe kolejowym w Bratoszewicach nie ustąpił pierwszeństwa przejazdu pociągowi relacji Łowicz Główny - Łódź Kaliska. O winie kierowcy mają świadczyć m.in. bardzo krótkie ślady hamowania, już za znakiem, oraz relacja świadka.

Skład nie miał możliwości zahamować, gdy bus pojawił się na torach. Ze wstępnych ustaleń wynika, że ważący prawie 130 ton pociąg jechał z dozwoloną prędkością - ok. 80 km/h - i był sprawny technicznie. Pchał przed sobą pojazd przez prawie 30 m, a zatrzymał się kilkaset metrów za przejazdem. Transit zmienił się w poskręcaną blachę. Jak powiedzieli reporterce RMF FM strażacy, jest tak zniszczony, że trudno było nawet rozpoznać jego markę.

Maszynista pociągu był trzeźwy. Nie wiadomo natomiast, czy kierowca busa był trzeźwy. Wyniki będą znane po specjalistycznych badaniach w Zakładzie Medycyny Sądowej.

Osiem osób zginęło na miejscu, jedna zmarła w szpitalu

Osiem osób jadących busem zginęło na miejscu. Dwie zostały przewiezione do pobliskich szpitali. Na miejscu wypadku sytuacja jest już opanowana - powiedział starszy brygadier PSP Krzysztof Zieliński. Ofiary śmiertelne to sześć kobiet i trzech mężczyzn. Zderzenie przeżyły dwie pasażerki - jedną strażakom udało się wydobyć ze sterty blachy, druga była uwięziona wewnątrz busa. Obie w bardzo ciężkim stanie trafiły do szpitali w Łodzi i Zgierzu. Niestety, jedna z nich kilka godzin później zmarła. Wśród zabitych była kobieta w ciąży.

Na konferencji prasowej zorganizowanej na miejscu wypadku Radosław Gwis z łódzkiej policji poinformował, że kierowca nie miał przy sobie dokumentów pojazdu. Korzystając z policyjnej bazy danych ustalono, że bus był zarejestrowany na sześć osób. Jechało nim o cztery osoby więcej. W pojeździe były zamontowane dodatkowe siedzenia. Policja ma ustalić, czy właściciel transita samodzielnie przerobił samochód, czy też może zainstalował fotele, zalegalizował przeróbkę, ale nie odnotowano tego w bazie danych.

Busem jechali Ukraińcy

Ford transit był zarejestrowany w Polsce, ale jechali nim do pracy w pobliskiej przetwórni owoców ukraińscy pracownicy. Mieszkali w pobliskiej wsi Cesarka. To młode osoby w wieku od 20 do 30 lat. Policjanci mają ich paszporty oraz dokumentację pracowniczą. Między innymi na jej podstawie jest ustalona tożsamość osób, które zginęły. Jednak będzie konieczne potwierdzenie danych ofiar i to będą musiały zrobić ich rodziny. Niewykluczone, że część z nich jest w Polsce, ale resztę trzeba będzie sprowadzić z Ukrainy.

Identyfikacja ofiar może potrwać kilka dni. W przypadku części z nich konieczne są badania DNA. Pomoc przy ustaleniu tożsamości pozostałych proponuje prokuraturze Ukrainiec, który mieszkał z nimi w Polsce.Ciała ofiar są w bardzo złym stanie, dlatego identyfikacja jest bardzo trudna - powiedział obecny na miejscu wypadku prokurator Krzysztof Kopania. Z całą pewnością część ustaleń uda nam się przeprowadzić tutaj na miejscu w okolicy, natomiast niewykluczone, że będzie konieczne przeprowadzenie badań DNA, ale musimy jeszcze z tą decyzją poczekać.

Policjanci próbują dotrzeć do ewentualnych świadków katastrofy. Rannej na razie nie da się przesłuchać. Na miejsce zderzenia przyjechał przedstawiciel prokuratury, która z policją prowadzi postępowanie wyjaśniające przyczyny wypadku. Nadal są również strażacy, którzy będą pomagali usuwać pojazdy uczestniczące w wypadku.

Ambasada Ukrainy obiecuje pomoc

Rodziny ofiar wypadku mogą liczyć na pomoc ukraińskiej ambasady - zapewnił radca-konsul ambasady Ukrainy w Warszawie Serhij Miniajło, który również przyjechał do Bratoszewic, Z tego co wiemy, kilka osób miało obywatelstwo ukraińskie. W firmie, w której byli zatrudnieni pracowały jednak również osoby innej narodowości. Przy pełnej współpracy z łódzkim urzędem wojewódzkim musimy więc ustalić teraz dane ofiar. Później będziemy pomagali rodzinom w przyjeździe i transporcie zwłok naszych obywateli do kraju - powiedział.

Utrudnienia w miejscu wypadku

Linia kolejowa pomiędzy Głownem i Strykowem przez 7 godzin po wypadku była nieprzejezdna. Pociągi dalekobieżne jeździły okrężną trasą. W ruchu lokalnym na odcinku Głowno - Stryków PKP uruchomiła zastępczą komunikację autobusową.

Niebezpieczny przejazd

Śledczy ocenili, że przejazd, na którym doszło do wypadku, jest oznakowany zgodnie z przepisami. Mieszkańcy Bratoszewic mówią jednak, że to miejsce jest szczególnie niebezpieczne, bo nie ma szlabanów ani świateł ostrzegawczych. Trzeba wjechać prawie czubkiem samochodu, żeby zosbaczyć dokładnie. Jest stop - niestety, nie wszyscy kierowcy go przestrzegają. Ci, którzy są z okolic, to wiedzą co i jak. Ci, co przejeżdżają, to nie wiedzą za bardzo - mówią mieszkańcy Bratoszewic w rozmowie z reporterką RMF FM Agnieszką Wyderką.

Zastępca dyrektora ds. eksploatacyjnych Zakładu Linii Kolejowych w Łodzi-Adam Adamski nie ma sobie nic do zarzucenia. Znak stop znajduje się ok. 5 m od główki szyny. Jeżeli ktoś stanął na tej wysokości, no to proszę mi powiedzieć, czy nie ma widoczności? - pyta.

Zgodnie z planami PKP PLK światła ostrzegawcze na tym przejeździe mają działać dopiero za 3 lata, gdy skończy się przebudowa torów.