Nie każdy pijany człowiek, który leży na łódzkiej ulicy, trafi od razu do izby wytrzeźwień. Po przebadaniu nietrzeźwego przez ratowników pogotowia strażnicy miejscy będą decydować, czy delikwent kwalifikuje się do przewiezienia do izby. Takie ustalenia zakończyły spór pomiędzy pogotowiem a Strażą Miejską o to, kto ma przewozić pijanych, często brudnych ludzi do izby wytrzeźwień.

Wcześniej obydwie strony sporu miały problem. Po przewiezieniu zaniedbanego delikwenta karetka była wyłączona z obsługi pacjentów na około półtorej godziny. W tym czasie karetka musiała być zdezynfekowana, wyczyszczona, słowem doprowadzona do takiego stanu, żeby można było tam położyć następnego pacjenta - wyjaśnia dyrektor Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi Bogusław Tyka.

Z kolei Straż Miejska nie miała gwarancji, że przewożony przez nią człowiek jest zdrowy i może jechać do izby wytrzeźwień. Już kilkakrotnie zdarzało się, że z pozoru zdrowy człowiek umierał podczas transportu. Kwestia zdrowia osób nietrzeźwych to jednak nie jedyny problem. Nawet najnowsze nasze radiowozy, dostosowane do przewozu osób nietrzeźwych, mogą wozić ludzi po spożyciu dużej ilości alkoholu tylko na siedząc. Często te osoby są w takim stanie, że w zasadzie kwalifikują się tylko do pozycji leżącej - tłumaczy Komendant Straży Miejskiej w Łodzi Dariusz Grzybowski.

Wyjazdy do pijanych, leżących na ulicy ludzi to ok. 80 procent wszystkich interwencji pogotowia i Straży Miejskiej w Łodzi. Tylko w ubiegłym roku strażnicy przewieźli do izby wytrzeźwień prawie tysiąc osób. Zdarzają się dni, gdy przewożą nawet 40-50 osób. Najgorsze w całej sprawie jest to, że za transport, opiekę medyczną i leczenie notorycznie upijających się ludzi, płacą wszyscy łodzianie, z podatków.