"Każdy ma swojego bin Ladena (...), naszym jest Jaser Arafat" – tak przez telefon miał powiedzieć premier Izraela, Ariel Szaron sekretarzowi stanu USA, Colinowi Powellowi. Szaron mówił już w ten sposób kilka tygodni temu, ale wtedy nikt na to nie zwrócił uwagi.

Tymczasem Jaser Arafat przed kamerami telewizyjnymi oddał krew dla Amerykanów. To najprawdopodobniej - w jego zamyśle - ma zmniejszyć oburzenie świata po tym, jak na ulicach Autonomii wybuchł szał radości na wieść o zamachach w USA. Arafat nakazał także władzom szkolnym wyprowadzenie dzieci na ulice – tym razem miały demonstrować poparcie dla Ameryki. Tymczasem w nocy Izraelskie siły wkroczyły do Jeninu i Jerycha na Zachodnim Brzegu Jordanu. Wysadzono tam komendy palestyńskie - w Jeninie zginęło trzech Palestyńczyków, trzynastu zostało rannych. W Jerychu było dużo spokojniej, ale wejście do tego miasta armii izraelskiej miało wielkie znaczenie psychologiczne. Wojska wycofały się już z obu miast, zostały jednak na ich obrzeżach, otaczając je ciasnym pierścieniem.

Izrael zapowiada tymczasem, że nie weźmie udziału militarnego we wspólnym froncie Rosja-NATO skierowanym przeciwko terroryzmowi. Mogą pomóc natomiast swoją logistyką i wywiadem. Jest to o tyle ważne, że Mossad dysponuje olbrzymią bazą danych na temat międzynarodowego terroryzmu. Do tej koalicji mogłyby wejść także umiarkowane państwa arabskie – Egipt, Jordania. Jeśli okazałoby się, że Izrael uczestniczy w niej militarnie - mogłyby się z niej wycofać. Taka sytuacja miała miejsce w 1991 roku, w czasie Wojny w Zatoce Perskiej z Irakiem - wtedy Izrael trzymał się z boku.

15:55