Umowa. Chociaż jeszcze niepodpisana, ale nowa - umowa na dostawy rosyjskiego gazu do Polski już jest. Co przewiduje? Będziemy od Gazpromu kupować 10,2 mld metrów sześciennych gazu rocznie i to co najmniej do 2037 roku. Porozumienie przedłuża obecny termin dostaw o 15 lat. Mimo, że gazu od rosyjskiego monopolisty weźmiemy więcej i to przez dłuższy czas - cena, a ściślej mówiąc - formuła cenowa się nie zmieniła.

Zmienia się natomiast struktura własnościowa EuRoPol Gazu, czyli spółki zarządzającej polskim odcinkiem gazociągu jamalskiego. Teraz Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo oraz Gazprom mają w niej mieć po 50 % udziałów.

PiS: Godzenie w polską rację stanu

Umowa szkodzi Polsce - od miesięcy grzmi opozycja. Gaz nas zaleje, zatkamy się od niego, na 25 lat wiążemy się z Rosją, pod znakiem zapytania stoi budowa gazoportu w Świnoujściu. Politycy PiS mówią o nieodpowiedzialności rządu, braku wyobraźni, a także o tym, że negocjatorzy nie mają pojęcia, co to dywersyfikacja surowców energetycznych.

Co na to rząd?

Co nie dziwi - odpiera te zarzuty i ma dobre mniemanie o sobie jako negocjatorze. Wszak ten rząd pierwej oddałby władzę, niż przyznał się, że coś mu nie wyszło. Z czy z gazem mu wyszło?

Subiektywna ocena

Biorąc pod uwagę fakt, że nasza pozycja w negocjacjach o gazie z Rosją jest żadna, osiągnięcie porozumienia przed końcem roku, to nie lada sukces. Osłabię jednak jego wymiar. Mamy kryzys, a Gazpromowi, bardzo kryzysem dotkniętemu, wyjątkowo zależy, by zwiększać sprzedaż. My to umożliwiliśmy bez warunków na długie lata. Czy gaz nas zatka? Raczej nie. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że będziemy kupować od Gazpromu tyle samo gazu co dotychczas od wszystkich (dwóch) wschodnich dostawców. Nie ma więc mowy o zwiększeniu dostaw. Ktoś mógłby rzec - tak, ale przecież wcześniej część surowca pochodziła od RosUkrEnergo, to był gaz kaspijski. Prawda, ale od roku tej spółki już nie ma, a do tego była kontrolowana przez Gazprom, więc teraz tak naprawdę zrezygnowaliśmy jedynie z dywersyfikacyjnej fikcji. Gaz nas nie zatka także dlatego, że udało się wynegocjować tak zwaną „elastyczność dostaw”. W ciągu roku możemy nie odebrać 15 procent zakontraktowanego gazu, nie płacąc za to. Nie obowiązuje tu reguła „take or pay”. To może pomóc, gdyby kryzys się przeciągał i zapotrzebowanie na gaz w Polsce nie wzrastałoby. To chyba nam nie grozi. Pewne wątpliwości może jednak budzić termin kontraktu. 2037 rok. Choć wszyscy decydenci twierdzą, że budowa gazoportu nie jest zagrożona, trzeba wziąć jedno pod uwagę. Otóż jeśli pojawiłyby się jakieś problemy z tą inwestycją - nowy kontrakt jamalski sprawia, że o wiele łatwiej będzie mniej starań przyłożyć do ich rozwiązania. Rzeczywiście nowa umowa gazowa sprawia, że nie tak straszne są drobne opóźnienia w budowie, czy nawet zawieszenie jej na jakiś czas. Ale ja widzę też plusy tak długiego okresu działania porozumienia. W pewnym sensie gwarantuje ono na prawie kolejnych 30 lat tranzyt gazu przez nasz kraj na Zachód. Ten tranzyt nie jest czymś oczywistym. Jeśli powstaną gazociągi: północny i południowy - słynne kleszcze Gazpromu, które omijają pośredników - tranzyt jamalską rurą może się okazać niepotrzebny. Poszedłbym dalej - biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenia z Rosją jako dostawcą - brak tego tranzytu mógłby być dla Moskwy wygodny...

Krzysztof Zasada