Monika Orlik-Arseniuk, wieloletnia pracownica Instytutu Pamięci Narodowej i żona Andrzeja Arseniuka, byłego rzecznika tej instytucji, opublikowała w sieci dramatyczny apel o pomoc. Pisze w nim o swojej chorobie nowotworowej i degradacji męża. "Teraz leczymy się, modlimy się, a mój mąż poszukuje pracy, bo za pieniądze, które miałby otrzymywać od marca nie sposób utrzymać trojga dzieci, chorej żony oraz spłacać kredytu hipotecznego. Nie po to też tyle lat pracował, żeby teraz mieć gorzej niż nowy pracownik IPN, bez doświadczenia, a nawet wyższego wykształcenia" - podkreśla.

Monika Orlik-Arseniuk pisze, że w styczniu dowiedziała się, że choruje na raka piersi. "Wiadomość tym straszniejsza, że jestem matką, a moje dzieci są małe. Marcelina ma 16 miesięcy, Malwina - 7 lat, Łukasz - lat 14. Gdy się dowiedziałam o chorobie miałam 39 lat, a moja najmłodsza córka 6 miesięcy. Z dnia na dzień musiałam przestać karmić ją piersią. Potem rozpoczęłam bardzo trudne dla nas wszystkich leczenie, niestety nieprzynoszące efektów" - podkreśla. 

Orlik-Arseniuk podkreśla, że zarówno ona, jak i jej mąż są od wielu lat związani z Instytutem Pamięci Narodowej i wspólnie przepracowali w tej instytucji ponad 23 lata. "Od wielu lat jesteśmy wyborcami PiS. Wygrana tej partii w wyborach parlamentarnych i prezydenckich to była radość i nadzieja" - wspomina. Jej mąż, Andrzej Arseniuk w lipcu 2016 r. został dyrektorem Biura Prezesa IPN i "na szczególną prośbę dra. J. Szarka" (prezesa IPN od lipca 2016 r.) rzecznikiem Instytutu. 

"14-letnie doświadczenie nabyte za publiczne pieniądze okazało się być nic nie warte"

"Dr J. Szarek o naszej sytuacji został poinformowany w styczniu. Mąż mając na uwadze zapewnienie sprawnego funkcjonowania Biura, w marcu zatrudnił Natalię Cichocką jako p.o. zastępcy dyrektora Biura. Wcześniej była ona asystentką prasową w Poznaniu, z którą mąż współpracował od lat. Dr Szarek nie znał tej osoby. Jak się potem okazało nie znał jej także mój mąż..." - relacjonuje Orlik-Arseniuk. "Kolejny przełomowy moment w naszym życiu nastąpił w czerwcu. Podczas urlopu ojcowskiego męża dr J. Szarek przyjechał pod nasz dom i w jednej z okolicznych kawiarni popijając colę poinformował go, że nie będzie już dyrektorem, zaś jego miejsce zajmie ww. osoba. Było to dni kilka po tym, gdy dowiedzieliśmy się, że dotychczasowe leczenie nie przynosi rezultatów, o czym Andrzej powiedział Szarkowi" - podkreśla.

Jak opisuje żona Andrzeja Arseniuka, jej mąż w ciągu niespełna miesiąca był dwukrotnie zdegradowany. Miał też być straszony wyrzuceniem z pracy, a od marca 2018 r. jego wynagrodzenie będzie niższe o prawie 60 proc. "Od 5 lipca 2017 r. Andrzej jest głównym specjalistą w pionie śledczym w oddziale warszawskim. Przygotowuje opinie historyczne do postępowań prokuratorskich. Ta praca nie ma nic wspólnego z tym, czym zajmował się przez wszystkie lata pracy w IPN. 14-letnie doświadczenie w IPN, nabyte za publiczne pieniądze okazało się być nic nie warte" - podkreśla. 

Orlik-Arseniuk, pisze, że otrzymała wraz z mężem od szefa IPN Jarosława Szarka dwa "wezwania do zaprzestania rozpowszechniania nieprawdziwych informacji". "W pismach tych straszy się nas odpowiedzialnością na gruncie prawa pracy, cywilnego oraz karnego! Przypomnę, że ja przebywam na długotrwałym zwolnieniu lekarskim. Co więcej - poszłam na nie od razu po urlopie rodzicielskim! Ciekawe też, że w piśmie z 13 września J. Szarek zapewniał męża, że nie zamierza podejmować wobec niego żadnych działań z zakresu prawa pracy!!!" - zauważa. 

"My od początku przyjęliśmy strategię, by sprawą zainteresować jak najwięcej osób. Niektóre poczuły się w obowiązku i jeszcze w czerwcu i lipcu dr J. Szarek otrzymał wiele próśb o zmianę swoich decyzji, o niepodejmowanie kolejnych działań. Co bardzo ważne - była też prośba od lekarza, argumentowana tym choćby, że stan psychiczny chorego w leczeniu choroby nowotworowej ma ogromne znaczenie!" - podkreśla Orlik-Arseniuk. Wylicza też, że o trudnej sytuacji jej rodziny informowani byli m.in. Ryszard Terlecki, Jarosław Kaczyński i prof. Andrzej Nowak z Kolegium IPN. "Wiem z rozmów telefonicznych, że moje pismo czytała Pani Prezydentowa, że ze sprawą została zapoznana Pani Premier, Pan Kaczyński otrzymał moje listy. Także z informacji telefonicznych wiem, że w Kancelarii Premiera były osoby, które szczerze sprawą się zainteresowały. Czyli aż tak dużo, a jednocześnie jakby nic. Może brak mi cierpliwości, ale ostatnio szybciej płynie mi czas..." - zauważa. Korespondencja ma być sukcesywnie publikowana tutaj. 

"Modlimy się, a mąż poszukuje pracy"

"Teraz leczymy się, modlimy się, a mój mąż poszukuje pracy, bo za pieniądze, które miałby otrzymywać od marca nie sposób utrzymać trojga dzieci, chorej żony oraz spłacać kredytu hipotecznego. Nie po to też tyle lat pracował, żeby teraz mieć gorzej niż nowy pracownik IPN, bez doświadczenia, a nawet wyższego wykształcenia. Jesteśmy po wielu rozmowach i zdecydowaliśmy, że w związku z brakiem faktycznej reakcji na nasze pisma, droga sądowa jest koniecznym rozwiązaniem" - zapowiada Orlik-Arseniuk.  "Moje dotychczasowe doświadczenia z drem. J. Szarkiem wskazują, że nie spełnił on wymogów ustawowych opisanych w art. 11 ust 1 pkt 3 ustawy z dnia 18 grudnia 1998 r. o Instytucie Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, których ustawodawca żąda od kandydata na prezesa IPN tj. wymogu wyróżniania się wysokimi walorami moralnymi, a które to wymagania dodatkowo w art. 10a ust 2 pkt 2 ww. ustawy określa jako wymagania niezbędne do sprawowania stanowiska. Ww. brak zwyczajnej ludzkiej wrażliwości, o wysokich walorach moralnych mowy być nie może" - ocenia.