Nawet 40 cywilów mogło zginąć, a wiele osób jest ciężko rannych po serii porannych eksplozji w irackiej stolicy. Do wybuchów doszło w składzie broni i amunicji na południowych przedmieściach Bagdadu. Ranny został też jeden amerykański żołnierz.

Amerykanie poinformowali, że niezidentyfikowani napastnicy rzucili w skład race, te wywołały pożar, a następnie serię potężnych eksplozji. Tłumaczyli też rozgniewanym Irakijczykom, że to nie oni utworzyli skład broni właśnie w tym miejscu, tak blisko domów mieszkalnych.

Znaleźliśmy go w miejscu, w którym pozostawiły go siły Saddama Husajna. To był punkt zaopatrzenia w amunicję. Zajęliśmy się nim, bardzo ciężko pracowaliśmy, starając się usunąć broń z tego miejsca, ale ten kraj jest jednym wielkim składem amunicji - mówił przedstawiciel armii USA.

Irakijczyków te argumenty jednak nie przekonały. Obrzucili amerykańskich żołnierzy kamieniami, były także doniesienia o strzałach. Doszło także do antyamerykańskich demonstracji.

Niech świat zobaczy, co amerykańska armia nam robi. Mieszkamy tutaj. Uzgodniliśmy z nimi, że broń nie zostanie zdetonowana w tym miejscu, tak blisko naszych domów. Obiecali nam, że wszystko zostanie stąd wywiezione i to jak najszybciej. I co? Minęło 10 dni i nic nie usunęli.

Do serii potężnych eksplozji doszło po godz. 6. Intensywna kanonada trwała przeszło godzinę. Jednak nawet teraz słychać sporadyczne odgłosy mniejszych eksplozji.

foto Archiwum RMF

16:00