GPS, czyli Global Positioning System – bez tego wynalazku wielu z nas nie wyobraża już sobie podróżowania samochodem. I choć rzeczywiście nawigacja jest o wiele wygodniejsza w korzystaniu niż rozłożona na kolanach mapa, to niestety trzeba pamiętać o tym, by używać jej z rozsądkiem. I podchodzić z dystansem do pewnych jej podpowiedzi. Zanim zatem w pełni zaufacie nawigacji w swoim samochodzie, przeczytajcie historie, jakie przydarzyły się dziennikarzom RMF FM! Ku przestrodze.

Maciej Pałahicki:

GPS wyprowadził mnie pod lufy karabinów i o mały włos kosztował 500 złotych i 48 godzin w areszcie. Wybrałem się do znajomej w Zabierzowie Bocheńskim. Był piękny dzień, humor jeszcze bardziej mi się poprawił, kiedy po wstukaniu adresu do mojej nawigacji, zobaczyłem, że znalazła krótszą drogę z ominięciem Krakowa. Uniknę korków! W Myślenicach skręciłem z zakopianki, potem w Łapczycy przeciąłem starą "czwórkę" i po przejechaniu autostrady zostało już tylko kilka kilometrów. Nagle nawigacja nakazała skręt w lewo. Droga jakaś taka mocno lokalna. Po przejechaniu torów stała się wręcz podła. Wąska i podziurawiona. Na szczęście nic nie jechało z przeciwka, bo miałbym problem z minięciem się. Nagle skończył się asfalt, ale nawigacja twardo pokazywała, że trzeba nadal jechać prosto. Zostało niespełna 5 km. Droga coraz bardziej terenowa, nagle po lewej wyrosły zasieki, a żółte tablice poinformowały mnie, że to teren wojskowy i wstęp grozi poważnymi konsekwencjami! Jakby na potwierdzenie tego ostrzeżenia wyłoniła się budka wartownicza i jakiś bunkier umocniony workami z piaskiem. "To nie żarty czy stara zapomniana jednostka" - pomyślałem. Na szczęście nie było wartownika i nikt nie strzelał. Na wszelki wypadek jednak przyspieszyłem. Zostały jakieś trzy kilometry do celu, kiedy na środku drogi zobaczyłem samochód. To był pickup z napisem "Straż leśna". Zwolniłem, ale zobaczyłem, że jakoś go ominę. Z lasu biegło dwóch panów. "Pewnie chcą usunąć z drogi samochód" - pomyślałem. Otworzyłem okno. "Proszę się nie spieszyć, jakoś dam radę" - krzyknąłem. Jakież było w moje zdziwienie, kiedy w odpowiedzi usłyszałem: "Proszę zgasić silnik i pokazać dokumenty!". To był teren leśny - środek Puszczy Niepołomickiej. Groziło mi 500 złotych mandatu. I tak miałem szczęście, bo gdyby złapali mnie wojskowi, prawdopodobnie wylądowałbym w areszcie. Skończyło się na pouczeniu i dobrej radzie, bym wyrzucił nawigację. Najlepiej od razu, przez okno. Na odchodnym leśniczy pocieszył mnie jeszcze, że nie jestem pierwszym wyprowadzonym w tym miejscu przez nawigację w pole, a właściwie w las. W zimie goście jechali na wesele. Było dużo śniegu. Samochód się zakopał. Goście w strojach wizytowych brnęli kilka kilometrów w śniegu po kolana. Po auto wrócili po tygodniu…

Bogdan Frymorgen:

Tego powrotu z Dolomitów nigdy nie zapomnę, ale za tę nerwową przygodę mogę tylko winić siebie. Po zakończeniu turnusu narciarskiego, zjechaliśmy z wysokości dwóch i pól kilometra, by autostradą , wzdłuż rzeki w dolinie, pomknąć w kierunku Werony. Samochód był wypożyczony, tam czekał na nas samolot do Londynu. Po raz pierwszy używałem nawigacji. Nie znałem się jeszcze na wszystkich jej niuansach. Nie wiem dlaczego, ale w pewnym momencie postanowiłem pojechać najkrótsza trasa i zjechałem z autostrady. Zaczęliśmy się piąć ponownie w górę, coraz bardziej wąskimi serpentynami, aż w końcu jechaliśmy już tylko dróżkami, które wcześniej odwiedzały włoskie kozice. Momentami było dramatycznie. Po obu stronach przepaście, a ja uparty wciąż piąłem się w górę. Atmosferę w samochodzie mogę tylko porównać do grobowej ciszy. Ciszy do kwadratu. W końcu dojechaliśmy do przełączy. Potem podobnym korkociągiem poślimaczyliśmy się dół. Kiedy zjechaliśmy do sąsiedniej doliny, odetchnęliśmy z ulga. Zamiast dwóch godzin do Werony, zrobiły się cztery. Na szczęście zawsze wracamy z nart z zapasem. Oprócz strachu i cichego przeklinania pod nosem, nic poważnego się nie stało. Od tego dnia używam nawigacji w porozumieniu ze zdrowym rozsądkiem. I wiecie co? Działa.

Agnieszka Wyderka:

Miałam niesamowitą przygodę z nawigacją i miejscowością: Borki koło Radomska. Okazało się na miejscu, że w najbliższej okolicy są trzy wsie o tej samej nazwie, a oddalone są od siebie o około 15 km. Jedynym sposobem znalezienia tej właściwej, jak pokazała praktyka, było dojechanie do każdej po kolei. Tutaj pomocą służyli mieszkańcy - nie nawigacja - bo ta ostatnia kompletnie się nie sprawdziła. Nierzadko GPS prowadzi mnie też szybką drogą, która pokrywa się z leśnymi duktami lub polną miedzą. Bywa, że podjeżdżam na prywatną posesję, chociaż dalej powinna być droga. Korzystanie z nawigacji kosztuje naprawdę dużo nerwów.

Magdalena Jadach:

Podróżując motocyklem, korzystam z nawigacji GPS dedykowanej specjalnie dla użytkowników dwóch kółek. Dzięki temu można poznać wiele świetnych dróg: krętych, szybkich czy jakichkolwiek ktoś sobie wymarzy. Bardzo często korzystam właśnie z opcji "wyznacz krętą trasę" - daje to sporo frajdy w jeździe po drogach w pobliżu Krakowa. Kilka tygodni temu wybraliśmy się - dwoma motocyklami - pojeździć w okolicach Krakowa. Trasa piękna, kręta i ciekawa - trochę ruin, trochę kamieni, no i dojrzewające wtedy zboże. Pięknie! Wreszcie GPS podpowiada, że możemy przeprawić się na drugą stronę rzeki promem - pędzimy więc za zieloną strzałką, a tam niespodzianka! Zamiast promu wielka, mokra i szeroka Raba! Historia o tyle wesoła, że jechaliśmy polną drogą w otoczeniu wysokiego zboża - nie spodziewaliśmy się, że tuż za rogiem będzie wielka rzeka. Na szczęście hamulce w motocyklach są sprawne i udało nam się ominąć przymusową kąpiel. Dodam tylko, że nawigacja ma najnowsze mapy - została zakupiona w przed wakacjami 2013 z myślą o podróżach. Warto więc być podejrzliwym - nawet w przypadku drogiego i nowoczesnego sprzętu.

Aneta Łuczkowska:

Dzięki nawigacji GPS poznałam niezliczoną ilość dróg leśnych i polnych, które z nieznanych przyczyn na mapie wyglądają identycznie, jak drogi z utwardzoną nawierzchnią. Problem zaczynał się, gdy nawigacja kazała jechać przez las, po czym między drzewami urywał się zasięg GPS… Raz trafiłam w miejsce, które na legowisko wybrały sobie sarny. Kilka położyło się na środku leśnej drogi i mało przejmowały się nadjeżdżającym samochodem. Innym razem skończyło się gorzej. Nawigacja zaproponowała, aby korek nad morze objechać drogą, która okazała się polną. W dodatku pełną dołów i wybojów. Samochód okazał się mieć za niskie zawieszenie. Stracił miskę olejową. Na środek niczego trzeba było wzywać pomoc drogową.

Roman Osica:

Jechaliśmy na koncert do Mielca. Za Kielcami GPS skierował nas na lewo od głównej drogi. Okazało się, że po dwóch kilometrach dotarliśmy do jej końca. Nie oznaczał on jednak końca podróży, bo urządzenie pokierowało nas do… portu promu. Stwierdziliśmy, że jak przygoda to przygoda i zamiast wracać wybraliśmy się promem na drugą stronę.

Katarzyna Sobiechowska-Szuchta:

Ja w ogóle nie używam GPS-u. Nie wierzę mu. Korzystam tylko z tradycyjnej mapy i jeszcze nigdy nie zabłądziłam.