Do szpitali w Turynie nadal zgłaszają się ludzie, którzy odnieśli obrażenia podczas wybuchu paniki w Turynie. Wczoraj tysiące kibiców oglądało finał Ligi Mistrzów. "Tłum zaczął żyć swoim życiem, zaczęliśmy biec i później uliczkami powoli kierować się w stronę szpitala. Najbardziej poszkodowanych operowano. Na miejscu było bardzo dużo ludzi, ja czekałem ponad 10 godzin na swoja kolejkę. Było mnóstwo krwi" - mówi w rozmowie z RMF FM Kamil, który był na placu San Carlo.

MSZ: Trzech Polaków rannych w Turynie opuściło szpitale

W związku z paniką, jaka wybuchła w sobotę w strefie kibica w Turynie zorganizowanej z okazji finału Ligi Mistrzów, rannych zostało trzech Polaków; wszyscy opuścili już szpital - poinformował PAP dyrektor biura rzecznika prasowego MSZ Jakub Wawrzyniak.

Wcześniej na Twitterze resort spraw zagranicznych informował o dwóch poszkodowanych w Turynie polskich obywatelach, z których jeden miał opuścić szpital.

Jak poinformował wieczorem MSZ na Twitterze, polski konsulat w Mediolanie "zweryfikował otrzymane zgłoszenia: trzech Polaków zostało rannych w Turynie. Wszyscy opuścili szpital".

W związku z wydarzeniami w Turynie działa telefon dyżurny w konsulacie generalnym Polski w Mediolanie:  +39 335 568 5786.

"Po 2-3 sekundach leżałem już na butelkach i nie dałem rady się podnieść"

Na początku było spokojnie, padła trzecia bramka, chwilę po tym nagle rozległ się jakiś hałas, nie wiem , jakiś wybuch albo cos podobnego i po tym nagle fala ludzi zaczęła się rzucać w panice do tyłu. Wszyscy biegli, potrącali się i między innych powywracali na butelki, które były wszędzie. Stąd te wszystkie skaleczenia - mówi w rozmowie RMF FM Kamil, który przebywał na centralnym placu Turynu.

Ja nawet nie zwróciłem uwagi, kiedy upadam. Po prostu, po 2-3 sekundach leżałem już na butelkach i nie dałem rady się podnieść, bałem się w ogóle, że zostanę stratowany, chciałem jak najszybciej wstać, aby po prostu mnie nie zdeptano -relacjonuje Kamil. Jak dodaje, po chwili wszystko jednak się uspokoiło.

Po wyjściu, gdzieś 300-400 metrów, jakiś facet wybiegł i krzyknął "duo" tzn. drugi. Wszyscy wtedy zwariowali, myśleli, że chodzi o drugi wybuch. Ludzie zaczęli podchodzić do jakichś losowych mieszkań, szarpać drzwi, byle gdzieś się ukryć, schronić. Po prostu biegli przed siebie - zaznacza.

"Najbardziej poszkodowanych operowano. Ja czekałem 10 godzin na swoją kolejkę. Było mnóstwo krwi"

Tłum zaczął żyć swoim życiem, zaczęliśmy biec i później uliczkami powoli kierować się w stronę szpitala. Najbardziej poszkodowanych operowano.Na miejscu było bardzo dużo ludzi, ja czekałem ponad 10 godzin na swoją kolejkę. Mnóstwo krwi było, właśnie przez te skaleczenia ostrymi butelkami. Sporo było też skręceń, kilka złamań - dodaje Kamil. Jak mówi, sam ma skaleczoną tylko rękę i stopę.

Udało mi się uniknąć głównej fali. Ale dosyć strasznie to wyglądało, gdy tacy spokojni, radośni Włosi nagle zupełnie tracą rozum, są tak bardzo przerażeni. W szpitalu też ludzie płakali, (było) niedowierzanie, że to się stało - opisuje w rozmowie RMF FM.

Prawdopodobnie - z tego co słyszałem - ten wybuch to była petarda, albo petarda, która spowodowała obluzowanie się jakiejś konstrukcji. I wtedy ktoś krzyknął "Bomba!". Włosi dodali "2 do 2" - że huk, że ktoś krzyczy, że jest bomba, więc trzeba się oddalić i zapanowała panika - dodaje nasz słuchacz.

Do zdarzenia doszło w trakcie wspólnego oglądania transmisji z Cardiff, gdzie trwał mecz finału Ligi Mistrzów Real Madryt-Juventus Turyn. Na centralnym Piazza San Carlo zgromadziły się tysiące osób. Gdy nagle zawaliła się część metalowej konstrukcji, a ludzie usłyszeli huk, zaczęto krzyczeć o bombie. Setki osób rzuciły się do ucieczki, tratując się nawzajem.

(ph)