Prawdopodobnie 41 młodych żołnierzy chilijskich zamarzło na śmierć podczas manewrów górskich w wysokich Andach. Rekruci, zmobilizowani miesiąc temu, zagubili się w środę podczas zamieci śnieżnej.

Do tragedii doszło w wysokich górach, na wschód do miasta Los Angelez, 500 km na południe od stolicy kraju Santiago. Oddział młodych żołnierzy został tam zaskoczony przez niezwykle silną burzę śnieżną, najgroźniejszą od kilku dziesięcioleci. Już po kilku godzinach zamarzło 5 osób, a 95 rekrutów uznano za zaginionych.

Na swój pierwszy górski przemarsz zabrali tylko sprzęt wysokogórski, bez wyposażenia stosowanego przy silnych opadach śniegu. Doświadczeni uczestnicy ćwiczeń, w tym podoficerowie, w większości uratowali się, zjeżdżając w doliny w śpiworach, użytych w charakterze prowizorycznych sanek.

Wczoraj odnaleziono kilkudziesięciu żywych żołnierzy, ale szanse na znalezienie pozostałych praktycznie spadły do zera ze względu na fatalną pogodę. W górach panuje silny mróz, są dwumetrowe zaspy śnieżne, utrudniające akcję ratunkową na ziemi oraz wichury utrudniające loty śmigłowców.

Szef sztabu chilijskiej armii zdymisjonował trzech najwyższych rangą dowódców pułku z Los Angeles i nakazał śledztwo w sprawie tragedii. Nie powinno się nawet rozpoczynać marszu w takich warunkach pogodowych. Była to najgorsza burza śnieżna od 30 lat. A jeśli już rozpoczęto marsz, to powinno się go natychmiast przerwać - powiedział generała Emilio Cheyre. W kraju ogłoszono trzydniową żałobę narodową.