Najpierw unia bankowa ze ściślejszą kontrolą nad bankami, potem takie same zasady upadłości instytucji finansowych - takie zadania postawiła przed sobą Unia Europejska na zakończonym właśnie dwudniowym szczycie w Brukseli. „Zredukowaliśmy ryzyko, że to podatnicy będą płacić za błędy banków” – ocenił szef Rady Europejskiej Herman van Rompuy. Politycy nie ujawniają na razie, w jaki sposób mają zostać sfinansowane te rewolucyjne zmiany.

Przywódcy uzgodnili na zakończonym dziś szczycie, że integracja eurolandu musi rozpocząć się od reformy struktury sektora bankowego w Europie. Jeden z kluczowych elementów tej reformy - unia bankowa - ma rozwiązać poważny problem państw członkowskich, widoczny zwłaszcza w czasie kryzysu. Chodzi o to, by przeciąć błędne koło powiązania długów państw z długami banków i sprawić, by to nie podatnicy, ale same banki ponosiły koszty swoich ryzykownych działań. Postęp w tej sprawie umożliwiło przełomowe porozumienie ministrów finansów zawarte wczoraj nad ranem. Dotyczy ono wspólnego nadzoru bankowego, umieszczonego w Europejskim Banku Centralnym.

Następnym etapem unii bankowej ma być wspólny system uporządkowanej likwidacji banków. Kluczową sprawą jest to, że na fundusz naprawczy wchodzący w skład systemu składałyby się banki, a nie podatnicy. Przedstawimy propozycję takiego mechanizmu dla banków na pewno w 2013 roku - zapowiedział szef Komisji Europejskiej Jose Barroso. Liczymy, że będzie zaaprobowana najszybciej jak to możliwe - podkreślił. Ani on, ani przewodniczący Rady Europejskiej nie potrafili jednak odpowiedzieć na pytanie, skąd będą pochodzić pieniądze na zabezpieczenie tego rozwiązania. Van Rompuy przyznał, że sprawa wciąż jest niejasna. Musimy dalej pracować nad wdrożeniem naszych decyzji - podkreślił. Są różnice między tymi, co są w strefie euro i tymi, co nie są - zaznaczył.

Co zrobi Polska?

Unijni przywódcy podkreślają, że zarówno nadzór bankowy jak i system likwidacji banków są otwarte dla 10 państw spoza euro, ale to do nich należy decyzja, czy do nich przystąpić. Wielka Brytania z góry wykluczyła udział we wspólnym nadzorze. Z kolei Szwecja i Czechy zadeklarowały, że na razie nie wchodzi to w grę. Polska nie wypowiada się na razie jednoznacznie w tej sprawie. Premier Donald Tusk zapowiadał w Brukseli, że przeprowadzi konsultacje w kraju.

Coraz wyraźniej widać, że dopóki Polska nie wejdzie do strefy euro, dopóty pozostanie na peryferiach wspólnoty. Premier zapowiedział przyszłoroczną debatę ws. przyjęcia wspólnej waluty, ale wykluczył referendum w tej sprawie. Referendum w sprawie przyjęcia euro mamy za sobą, ponieważ referendum akcesyjne było równocześnie akceptacją dla unii gospodarczo-walutowej - podkreślił. Ważne jest, żeby przede wszystkim obywatele, ale także środowiska polityczne i gospodarcze, wyraziły akceptację dla takiego projektu - dodał.

Czy euro się nam opłaca?

Europa jest dziś w rozsypce i dopiero wykuwa się kształt przyszłej strefy euro. Według rządu, Polska byłaby gotowa do przyjęcia wspólnej waluty najwcześniej w 2015 roku. Wtedy będziemy musieli odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rezygnujemy z kontrolowania cen w sklepach i siły naszej waluty. W tym kryzysie obie te rzeczy bardzo nam pomogły. Słaba waluta przez kilka lat ratowała zyski eksporterów. W przyszłości to może okazać się naszą wadą. Będą okresy prosperity w gospodarce światowej, kiedy nasza waluta zapewnie bardziej niż inne będzie sie umacniała. To będzie właśnie podkopywało konkurencyjnośc polskich eksporterów - twierdzi ekonomista Piotr Bielski.