W banku nie zawsze musi być bezpiecznie, wbrew temu, co głosi popularne przysłowie. A już na pewno nie zawsze bezpiecznie jest w małych oddziałach bankowych. To właśnie one najbardziej są narażone na zakusy przestępców. W ciągu ostatnich trzech lat prawie 200 razy napadali oni na bankowe kasy. Nad tym jak się lepiej zabezpieczać bankowcy zastanawiali się razem z policjantami.

Jednak nie udało się uzgodnić skutecznej recepty. Opracowanie standardów bezpieczeństwa dopiero się zaczyna. Za to uczestnikom spotkania na pewno udało się obnażyć najsłabsze ogniowa łańcucha systemu.

O ile duże placówki chronione są doskonałymi alarmami elektronicznymi, tak w małych niemal cała odpowiedzialność spoczywa na ludziach. Nie zawsze jednak można im ufać. Jak wynika z policyjnych statystyk tylko w samej Warszawie ochroniarze zamieszani byli w przygotowanie około 30% napadów.

Te małe placówki są albo źle zabezpieczone, albo nie zabezpieczone w ogóle. Rzadko zdarza się, aby mała palcówka miała dobre, właściwe zabezpieczenie - mówią policjanci. Na przeszkodzie stoją oczywiście koszty. Banki nie chcą wydawać setek tysięcy na zabezpieczenie placówek, w których przechowywane jest najwyżej z kilkadziesiąt tysięcy zł.

Sądzę, że statystyka mówi, że nie jest tak źle, jakby się wydawało - powiedział jeden z uczestników policyjno-bankowych obrad. W porównaniu z Hiszpanią i Włochami, gdzie rocznie dochodzi do kilku tysięcy napadów być może nie jest tak źle, ale statystyka nie wspomina, że każdy napad to śmiertelne niebezpieczeństwo dla klientów i pracowników, a to właśnie oni, a nie depozyty i skrytki powinny być chronione przede wszystkim.

A jak z ochroną radzą sobie małe polskie banki na prowincji? Sprawdzał to reporter RMF Daniel Wołodźko, który dotarł do małego gminnego banku na Warmii. Posłuchaj jego relacji:

Foto: Archiwum RMF

18:00