Przekleństwa przestają szokować – to proces, jaki zachodzi Wielkiej Brytanii. Mamy tego pierwszy wymierny dowód w postaci werdyktu tamtejszego trybunału. Moraliści mogą się buntować, ale język ewoluuje. Także maniery i to, co jest i nie jest dozwolone. Sprawa może mieć dalsze konsekwencje prawne.

Pracownica jednej z brytyjskich firm zaskarżyła pracodawcę do trybunału. Swój pozew argumentowała między innymi tym, że w rozmowie została obrażona przez szefa, który użył popularnego na Wyspach w potocznej mowie słowa na "F".

Sędzia przewodzący rozprawie uznał jednak, że przekleństwa, nawet jeśli wypowiedziane są w kontekście profesjonalnym, utraciły dotychczasową moc obrażania i nie powinny szokować.

W swym werdykcie trybunał przyznał jednak, że szef był wobec podwładnej agresywny. O tym zaważył język jego ciała i ton głosu, ale nie obraźliwe słowo.

Komentatorzy zauważają, że chodzi o niecenzuralne wyrażenia, które w języku angielskim stały się jedynie "ozdobnikami" mowy. Często używane są automatycznie i nie zawierają ładunku emocjonalnego. Jeśli jednak stają się narzędziem przemocy używanym świadomie, wówczas nadal podlegają konsekwencjom prawnym.

Opracowanie: