Pierwsza wyprawa między Afryką a Ameryką Południową trwała ponad kwartał. Druga między Europą a Ameryką Północną – niecałe pół roku. Po pierwszej wyprawie do domu wrócił po roku nieobecności. Start trzeciej transatlantyckiej wyprawy kajakowej planowany jest w maju przyszłego roku. Wyprawa ma się rozpocząć w Nowym Jorku, a zakończyć w Europie. Z podróżnikiem i kajakarzem Aleksandrem Dobą rozmawiał reporter RMF FM Romuald Kłosowski.

Romuald Kłosowski RMF FM: Czy to nie jest niebezpieczne?

Aleksander Doba: Różne niebezpieczeństwa czyhają na ludzi. Niedawno słyszałem o szaleńcu, który samochodem wjechał w przystanek autobusowy i zginęło dwoje ludzi. Stanie na przystanku też jest niebezpieczne. A może ja zapytam pana - z czego pan wstał dzisiaj rano?

Z łóżka.

A wie pan, jakie łóżko jest niebezpieczne?! Ilu ludzi umiera w łóżku?!

Tylko wie pan, kajak kojarzy mi się z podróżowaniem co najmniej w dwie osoby, a najlepiej w grupie kajakarzy. Nie myślał pan, żeby pojechać na taką wyprawę choćby w parze?

Myślałem. I przed moimi różnymi morskimi wyprawami "testowałem" różnych kolegów. A stawiałem bardzo wysokie wymagania. Partner powinien dorównywać mi umiejętnościami, możliwościami, a przy tych testach okazywało się, że ja we wszystkim jestem lepszy. A po co mam być czyjąś niańką? No, i stawałem później przed wyborem: albo sam, albo wcale.

Szkoda, liczyłem na jakąś wspólną wyprawę...

Nie znam pana doświadczeń kajakowych. [śmiech] Jeśli ma pan jakąś ciekawą propozycję, możemy się gdzieś wybrać i przetestować. Jestem otwarty, chociaż... jestem zajęty przez - powiedzmy  - najbliższe dwa lata.

Bardzo grzecznie mnie pan spławił!

Nie, intensywnie przygotowuję się do kolejnej wyprawy i nie mam czasu na pomniejsze zadania. Ja bardzo lubię pływać kajakami, tylko mam problem - bo po prostu nie mam na to czasu.

Ile w sumie ma pan kajaków?

Na różne wyprawy mam różne kajaki. Na przykład jak się wybieram na rzeki górskie, to nie płynę kajakiem morskim, a zwłaszcza oceanicznym.

A jaki jest kajak oceaniczny?

To jest kajak, którym dwa razy przepłynąłem Ocean Atlantycki. Większy, specjalnie wybudowany do przepłynięcia oceanu.

Dodatkowo wzmocniony? Bardziej szczelny?

Wybierając się na ocean, wiedziałem, że zajmie mi to kilka miesięcy. I kajak musiał być duży, wygodny do spania. Samo jedzenie zajmuje przecież sporo miejsca. W moim pierwotnym szkicu kajak miał 7 metrów długości i metr szerokości oraz małą kabinę z przodu. Wykonano go w stoczni Andrzeja Armińskiego, z materiałów do budowy jachtów oceanicznych.

Jak pan go nazwał?

Różne jednostki mają wypisaną nazwę portu macierzystego. I takie, które pływają po morzach i oceanach powinny mieć nazwę i właśnie nazwę portu. Nazwa pochodzi od mojego imienia. Moje imię jest długie, Aleksander - ma dziesięć liter. Koledzy i koleżanki najczęściej mówią do mnie: Olek, ale niektórzy - Olo. Tak też go nazwałem. Mało farby na litery i do wymówienia w każdym języku świata. A z tyłu, na rufie - jest nazwa portu macierzystego. O właśnie! Wie pan, jakie miasta są najbardziej reklamowane na świecie?

Mogę strzelać, ale pewnie i tak nie trafię. Mam w głowie teraz cztery miasta, ale to są te związane z panem.

A ogląda pan amerykańskie filmy? Na samochodach jest ta nazwa zapisana dużymi literami.

Ha, zapewne chodzi o Police! Zbił mnie pan z tropu, bo to właśnie jedno z tych czterech miast, które chciałem najpierw wymienić. Z panem związane są przecież: Swarzędz, Poznań, Police i Szczecin. I Wielkopolska z Zachodnim Pomorzem walczą o pana.

Gdy po mojej pierwszej wyprawie napisali w Poznaniu, że "poznaniak przepłynął ocean", to rzeczywiście pojawiła się wtedy mała wojna między Szczecinem a Poznaniem. "Jaki on poznaniak?!". Więc ja oficjalnie mówię, że jestem policzaninem pochodzenia poznańskiego, a konkretnie - swarzędzkiego. Moje rodzinne miasto uhonorowało mnie tytułem Honorowego Obywatela Swarzędza, a wcześniej otrzymałem tytuł Honorowego Obywatela Miasta i Gminy Police.

Ja popłynę jednak w kierunku tego kajaka. Mówi pan, że musi być w nim sporo miejsca na jedzenie i z pewnością na sprzęt. Pan przecież komunikuje się z rodziną i przyjaciółmi podczas wypraw. W ostatniej książce, wywiadzie z panem zwróciłem uwagę na smsy, które choć krótkie mają formę listów. Poza tym, mimo odległości, jest pan na bieżąco na przykład z sondażami politycznymi?

Miałem telefon satelitarny. Zasięg był w zasadzie na cały świat. Co prawda tam smsy są ograniczone tylko do 160 znaków. No, ale wysyłałem. I cieszyłem się, gdy dostawałem odpowiedzi, także o tym, co się dzieje w świecie. To było ważne, bo na co dzień byłem w wodzie, tylko sam na sam ze sobą.

Przyznam szczerze, że jak trafiłem na jeden ze wspomnianych smsów, od żony, o upieczonym serniku na Mikołajki, który wyszedł pyszny - wracałbym!

Ja też lubię łakocie, zwłaszcza te, które piecze moja żona. Brakowało mi tego, ale tylko miło wspominałem te wypieki. Myślałem o tym, co mnie czeka, gdy skończę wyprawę. Wtedy przyspieszałem.

Pewnie wszyscy dopytują, kiedy następny, wielki spływ?

Planuję rozpocząć wyprawę 14 maja 2016 roku. To będzie trasa z Nowego Jorku do Europy, trasa o wiele trudniejsza, z zimniejszymi wodami i silniejszymi sztormami. Popłynę tam "Olem", ale nieco przerobionym. Podlegał już kilku modernizacjom. Jego właścicielem jest Andrzej Armiński, w którego stoczni powstał. I gdy mu go oddawałem, załączyłem listę kilkudziesięciu proponowanych poprawek. Bo ja jestem inżynierem mechanikiem, też projektantem. I sam, podczas podróży, przerabiałem to, co mogłem.

Taka wyprawa na pewno jest kosztowna. Ma pan jakichś sponsorów?

Częściowo mam, ale wciąż szukam. Bo ja jestem już na emeryturze i nikt chyba nie ma wątpliwości, że emeryta nie stać na taką wyprawę. Nie mam też tendencji samobójczych, więc muszę się dobrze przygotować. Bo wszystko może zawieść. Miałem na przykład dwa telefony satelitarne najlepszych firm na świecie, a miałem przerwę w łączności - 47 dób. Także z tego muszę wyciągnąć wnioski i lepiej przygotować się do kolejnej wyprawy. Ale jak znam los - znów będą jakieś niespodzianki, bo nigdy nie wiemy, co się przydarzy.

Nie wszystkie wyprawy zaczynał pan jako emeryt. W ostatniej książce o panu - jest na przykład zdjęcie wielkiego białego kajaka - na niewielkim, pomarańczowym maluchu.

Turystyka kajakowa jest moją pasją od 1980 roku. To nawet więcej, niż pół życia.

Teraz pływa pan kajakiem również po małych, wąskich, polskich rzekach, czy liczą się tylko wielkie wyprawy?

Dla mnie właśnie najprzyjemniejsze jest pływanie po rzekach. I nie takich wielkich, jak Amazonka, gdzie czasem nie widać brzegów. Chętnie pływam w Polsce, chociaż interesują mnie nowe, nieznane szlaki, a tych jest tu coraz mniej. Na niektóre rzeki wracam, ze względów wspaniałości wody albo wspaniałości towarzystwa. W styczniu i lutym udaję się na zimowe, stuosobowe spływy w Borach Tucholskich. Zimą wrażenia są o wiele większe!

Płynął pan Wisłą w Warszawie?

O, i to niedawno! Przy najniższym stanie wody, pod koniec sierpnia. Przepłynąłem wtedy kilkanaście kilometrów w górę, od przystani WTW - Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego. A potem w dół. Przepływaliśmy też pod wtedy wyciętym fragmentem mostem Łazienkowskim. Przy okazji mogę powiedzieć, że jeśli chodzi o Wisłę - jestem jedynym kajakarzem, który przepłynął całą Wisłę, od jej początków, aż do morza.

O, to sporo energii kosztuje, nie mówiąc już o większych wyprawach. Po kilku miesiącach w samotności lgnie pan do ludzi czy musi jeszcze trochę pobyć w samotności?

Jestem radosnym, towarzyskim człowiekiem. Wcale nie unikam ludzi; nie jestem typem samotnika. I to w sumie jest trudne do zrozumienia. Też siebie analizuję i stwierdzam, że jestem elastyczny pod względem fizycznym i psychicznym. Potrafię długo być sam ze sobą i się wcale nie nudzę. Potem właśnie nadrabiam wcześniejszy brak towarzystwa. Ale przytoczę tu również anegdotę. Kiedyś urwał mi się ster w Trójkącie Bermudzkim i pałętałem się na niewielkiej przestrzeni przez 40 dób i do najbliższego lądu miałem 400 kilometrów. Na pomoc wypłynęła pięcioosobowa załoga. Znałem tylko jedną osobę. Jak się dowiedziałem, że płynie do mnie łódź, to jak ja się cieszyłem! To było po czterech i pół miesiąca samotnego rejsu. To było wielkie święto. Kajak wyczyściłem, sam się wyczyściłem. Wreszcie będę mógł uścisnąć komuś dłoń, pogadać. I nadeszły wspaniałe trzy godziny. Ale było mi smutno, gdy odpływali.