Z Kairu droga prowadzi na wschód. Po trzech godzinach upału i monotonnego krajobrazu widzimy Kanał Sueski i przecinający go "Most Pokoju"- wspólny projekt rządu Japonii i Egiptu pod rządami Hosni Mubaraka. Stajemy u wrót półwyspu Synaj. Zanim przeprawisz się na drugi brzeg, jesteś jeszcze w Afryce. Kilka pieczątek, kilka funtów i jedną przepustkę dalej, jesteś już w Azji.

Afrykański brzeg kanału Sueskiego o dziwo tonie tu w zieleni. Po drugiej stronie są już tylko setki kilometrów prawie bez wody, bez roślinności, pozornie bez życia. Najpierw jednak Kantara (Al Qantarah El Sharqiyya), miasto z pięknym widokiem na sunące kanałem sueskim statki. Poza pięknym widokiem są tu jeszcze miliony komarów, upał i wilgoć wisząca w powietrzu przesiąkniętym zapachem ludzkich ciał.

Na ulicach, tak jak w każdym z egipskich miast, sterty śmieci i ludzie ustawiający się w kolejkach po dofinansowywany przez rząd chleb, który ze względu na dużą ilość piasku, nieprzyjemnie zgrzyta w zębach. Na stoiskach mięso, na mięsie muchy.

Zieleń jest tu symbolem władzy i związanego z nią bogactwa. Jeden z niewielu trawników, rozwinięty jest przed posterunkiem policji. Czasem dziwne konstrukcje z piaskowca, zasypane w piasku. To wielkie puste donice. Ustawienie donic na kwiaty, nawet bez kwiatów to kolejny symbol luksusu i ci, którzy je mają, są z nich bardzo dumni.

Jedynym miejscem, gdzie nie ma śladu wszechobecnych wszędzie śmieci, gdzie jest ta tak cenna tu zieleń, miejscem, które wydaje się prawie fatamorganą na środku pustyni jest położony na przedmieściach miasta, cmentarz wojskowy w Kantarze.

Wysoka brama jest zamknięta. Klucz i stróż znajdują się jednak bardzo szybko. Stróż jest pracownikiem państwowym, czyli kimś bardzo tu ważnym. Jest szczęśliwy, rzadko ma okazje oprowadzać gości. Nikt tu nie zagląda.

Za bramą dwie tablice. Jedna dla żołnierzy polskich "obrońców wolności polski i świata", druga dla żołnierzy z Nowej Zelandii, "którzy polegli w Egipcie a których imiona znane są jedynie Bogu". Polskie groby w Kantarze to groby z II wojny światowej. To żołnierze spod Tobruku, ale nie tylko.

Szeregi płyt nagrobnych, na niektórych daty na dwa trzy miesiące po zakończeniu wojny. "Szpital polowy numer 1" działał w Kantarze od lipca 1941 roku do grudnia 1945. Skąd płyty z datą śmierci lipiec 1947, bo są i takie? Niektórzy chorzy, może i opiekujący się nimi personel, mimo końca wojny i likwidacji szpitala pozostał. Dlaczego? Zły stan chorych i rannych uniemożliwił transport? Daty wskazują, że byli i tacy, którzy umierali w Kantarze rok, nawet dwa lata po wojnie.

Polska cześć nekropoli, to osiem długich szeregów płyt z piaskowca. Na każdej orzeł z inskrypcją POLISH FORCES. Dalej imię i nazwisko, szarża, data śmierci i wiek. 17, 39, 24 lata... Chodzę wśród grobów, czytam nazwiska. Czuje się coraz gorzej. Po trzech tygodniach w Kantarze, od dwóch mam gorączkę. Nie mogę spać. W wilgotnym i gorącym powietrzu, nawet w nocy oddycha się ciężko. Sen, kiedy wreszcie przychodzi przypomina umieranie. Zapada się w niego nagle i bez przyjemności. Sen nie przynosi wypoczynku.

Po zachodzie słońca pojawiają się komary. Rany rozdrapuje się przez sen a w tym klimacie nie goi się nawet najmniejsza z nich. W ciągu dnia na wilgotnym bandażu siadają stada much, bandaż robi się czarny. Po kilku dniach można do tego przywyknąć, a widok czarnego brzęczącego bandaża nawet ciekawi. Rany wciąż się nie goją. Po szpitalu wojenny w Kantarze nie ma śladu, został tylko cmentarz. Kiedy chodzę wśród grobów nie mogę pozbyć się myśli, że to nie było miejsce gdzie wracało się do zdrowia, że to było miejsce, w którym się powoli i daleko od domu umierało. Polskich grobów jest tu ponad 100.

Stróż przybiega z księgą pamiątkową. Niewiele wpisów, ale są takie, które świadczą o tym, że niektóre groby, wiele lat po wojnie, odnalazły rodziny. Bliscy pisali o tym, kim ci znani nam tylko z nazwiska żołnierze byli, gdzie walczyli, gdzie zostali ranni. W jednym z wpisów dziadkowie, którzy piszą o tym że przyjechali tu i zabrali wnuki, że wszystko im tłumaczą. Wszyscy wyraźnie wzruszeni. Ja też, do tego stopnia, że brakuje mi słów i do księgi wpisuje zdanie chyba najgłupsze z możliwych, bo zupełnie bezosobowe: "Doskonale utrzymany cmentarz. Dziękuje".

Olga Wasilewska, RMF FM