Tomasz Skory: Czy, według Pana, można dzisiaj już określić przyczynę tego, co wydarzyło się w kopalni?

Wojciech Bradecki: Jest to za wcześnie. Nastąpił wybuch pyłu węglowego, co do tego nie ma wątpliwości. Miało to miejsce o godzinie 4:30. W dalszym ciągu prowadzona jest akcja ratownicza i brak możliwości zjazdu ekspertów, by przeprowadzić wizję lokalną. Dopiero po przeprowadzeniu wizji lokalnej przez przedstawicieli kopalni, organy nadzoru górniczego Okręgowego Urzędu Górniczego w Rybniku i również Wyższego Urzędu Górniczego, będziemy bliżsi prawdy, acz nie do końca. Ja powołam dzisiaj komisję do zbadania przyczyn i okoliczności tej katastrofy, tego tragicznego wydarzenia, po to, by dowiedzieć się – na pewno będzie to trwało jakiś czas – po kilku tygodniach, lub nawet miesiącach, jakie były przyczyny tego tragicznego wydarzenia.

Tomasz Skory: Kopalnia „Moszczenica”, w której się znajdujemy, w której to się stało 600 metrów pod ziemią, należy do najbardziej zagrożonych przez metan. Może to metan wybuchł?

Wojciech Bradecki: Tak. Kopalnie zgrupowane w Jastrzębskiej Spółce i Rybnickiej Spółce Węglowej, to kopalnie, gdzie pokłady są zaliczane do najwyższej, czwartej kategorii zagrożenia metanowego, tam, gdzie to potencjalne zagrożenie wybuchem metanu jest najwyższe. Taką hipotezę można było sobie na początku postawić, ale z informacji, które posiadamy w tej chwili wynika, że zawartość metanu, mierzona w procentach w tym właśnie wyrobisku, prowadzonym przy użyciu materiałów wybuchowych, była zdecydowanie niższa niż zakłada to kategoria – czwarta kategoria zagrożenia metanowego.

Tomasz Skory: Zatem pył węglowy. Czy pył węglowy może wybuchać samoistnie, w sposób niekontrolowany?

Wojciech Bradecki: Nie, na pewno nie. Zawsze, zarówno jeśli chodzi o metan, jak i pył węglowy, musi być do tego „inicjał”. I to jest właśnie pytanie: co mogło stanowić „inicjał”?

Tomasz Skory: Górnicy, którzy byli w tym chodniku prowadzili odstrzał. Strzelali po prostu. Być może to oni sami spowodowali ten wybuch?

Wojciech Bradecki: Ja jeszcze raz podkreślam, że za wcześnie dzisiaj, używając nawet słów „wysoce prawdopodobny”, żeby mówić, czy górnicy, czy nie. Na pewno do tego dojdziemy. Na pewno został popełniony jakiś błąd z uwagi na to, że przepisy górnicze są niesłychanie restrykcyjne, niesłychanie ostre. Od wielu, wielu lat tego typu wypadków w polskich kopalniach węgla kamiennego nie było.

Tomasz Skory: Ciała górników znaleziono w korytarzu na wprost miejsca, w którym prowadzono odpalanie. Czy tak powinno być?

Wojciech Bradecki: Usytuowanie ciał w tym chodniku świadczy o tym, że znajdowali się w wyrobisku wtedy, kiedy były prowadzone roboty strzałowe. Przepisy mówią, że w czasie wykonywania tych prac „górnicy powinni być w miejscu bezpiecznym”, za załomem. Odpowiedzialność za to ponoszą zarówno osoby z dozoru, jak i osoba wykonująca roboty strzelnicze.

Tomasz Skory: W tym wypadku wszyscy nie żyją.

Wojciech Bradecki: W tym wypadku nie żyje dziesięć osób, które znajdowały się właśnie w tym chodniku. Dwóm osobom, które znajdowały się poza chodnikiem udało się ujść z życiem, choć jedna z nich jest mocno poparzona, druga ma złamany bark.

Tomasz Skory: Co w tej chwili dzieje się w tym chodniku?

Wojciech Bradecki: W tym chodniku w dalszym ciągu prowadzi się akcję ratowniczą z uwagi na to, że została zerwana wentylacja odrębna. Po prostu „lutnie” w języku górniczym, są to przewody wentylacyjne, za pomocą których dostarcza się świeże powietrze do danego wyrobiska, zostały zerwane. W związku z tym atmosfera uniemożliwia obecność ludzi bez aparatów. Mogą to zrobić wyłącznie ratownicy. Dalsze działania to: spowodowanie tego, by wrócić do stanu pierwotnego, czyli przywrócenie wentylacji i do tego, by atmosfera była zdatna do oddychania. W tej chwili zawartość tlenku węgla jest w granicach jednego procenta. Jest to o wiele, wiele za dużo niż mówią przepisy.

Tomasz Skory: Panie prezesie, kiedy będzie możliwe pewne wyjaśnienie tej tragedii, jej przyczyn?

Wojciech Bradecki: Komisja została powołana już. Pierwsze posiedzenie odbędzie się jeszcze w tym tygodniu. Ja myślę, że ten minimalny czas, to sześć tygodni, maksymalny, to około trzech miesięcy. Będziemy się w tym czasie starali wyjaśnić przyczyny tej tragedii.

Foto: Marcin Wójcicki, RMF