"Mogłem pisać listy. Korespondowałem ze znajomymi, przede wszystkim z żoną i synem. Raz w tygodniu miałem też możliwość, by zadzwonić do żony. Rozmowa mogła trwać 10 minut" - opowiada o swoim pobycie w kolonii karnej białoruski opozycjonista Aleś Bialacki. Zapewnia, że nie ma żalu do polskich władz za to, iż przekazały Białorusi dokumenty, które stały się podstawą jego skazania. "Nie obraziłem się na to. Co się stało, to się nie odstanie" - mówi reporterowi RMF FM. "Będę się zajmował tym, czym zajmowałem się przed uwięzieniem. To nie jest żadna tajemnica. Już 20 lat zajmuję się działalnością w dziedzinie obrony praw człowieka i dalej będę to robił" - zapewnia.

Krzysztof Zasada: Co takiego się wydarzyło, że wyszedł pan na wolność? To było zaskoczenie dla wszystkich, chyba dla pana także?

Aleś Bialacki: Rzeczywiście, było to dla mnie nieoczekiwane, bo wczoraj jeszcze nic o tym nie świadczyło... Byłem jeszcze w pracy i prosto stamtąd wezwali mnie do naczelnika kolonii, gdzie prokurator ogłosił, że zastosowano wobec mnie amnestię. Obowiązuje od wczoraj, a wprowadzono ją w związku z 70. rocznicą wyzwolenia Białorusi od faszystowskich okupantów. Moje "przestępstwo" także podchodziło pod amnestię, więc mnie zwolnili, ale cały czas stoję na stanowisku, że skazano mnie niesłusznie, a zaważyły względy polityczne.

Dlaczego w takim razie władza podjęła tę decyzję?

Była duża presja na Białorusi. Przez cztery lata od wyborów prezydenckich odbyły się setki manifestacji, pikiet, akcji, podczas których społeczeństwo obywatelskie pokazało, że jest przeciwko przetrzymywaniu przez władzę więźniów politycznych. Natomiast nie można zapomnieć o zewnętrznych wpływach - bardzo ważnych dla reżimu. Chodzi o stanowisko Unii Europejskiej oraz USA - to było decydujące. Muszę zaznaczyć, że nigdy nie napisałem żadnej prośby o ułaskawienie, czy wcześniejsze zwolnienie z kolonii karnej, chociaż wcześniej proponowano mi to jako warunek przedterminowego zakończenia kary. Widać, że nadszedł czas na wypuszczanie więźniów politycznych i mam nadzieję, że po mnie rychło na wolność wyjdą kolejni. Jest ich jeszcze siedmiu.

Jak wyglądał dzień za kratami? Pan spędził ponad 1000 dni w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze? Jak pana traktowano?

Trudno to opisać w kilku słowach, bo to kawał mojego życia. Różne sytuacje były. Do sprawy sądowej jeszcze byłem siedem miesięcy w areszcie. Można to na pewno zrównać z warunkami z więzień z czasów sowieckich. Odczuwałem presję ze strony administracji kolonii karnej. A zwykły rozkład dnia? O 6 pobudka, potem praca. Pracowałem w szwalni, szyłem miedzy innymi rękawice, ale i jakieś inne rzeczy. Po pracy troszeczkę czasu wolnego i o 22 cisza nocna. A jeśli chodzi o odnoszenie się strażników - mają wiele wariantów. Nie zwracać uwagi na więźnia, albo uprzykrzać mu życie. Ja byłem pod specjalnym nadzorem. Nie miałem żadnych kontaktów z ludźmi, z którymi przebywałem w celi. Tych kontaktów nam zabraniali, jeśli ktoś złamał zakaz, był przenoszony do innego oddziału. Ludzie bali się otwarcie ryzykować. Natomiast nieformalnie udawało się bardzo krótko rozmawiać.

Pan siedział w przestępcami czy jednak sąsiedzi z celi to była jakaś wyselekcjonowana grupa?

To byli pospolici przestępcy z długimi wyrokami: zabójcy, gwałciciele, narkomani, czy sprawcy rozbojów. Pełen zestaw.

A miał pan możliwość kontaktowania się ze światem zewnętrznym?

Mogłem pisać listy. Korespondowałem ze znajomymi, przede wszystkim z żoną i synem. Raz w tygodniu miałem też możliwość zadzwonić do żony. Rozmowa mogła trwać 10 minut.

Czy ma pan żal do polskich i litewskich władz, że przekazały te dokumenty, które stały się podstawą skazania?

Osobiście nie mam najmniejszego żalu. Ani do ludzi, a tym bardziej do polskich władz. Dla mnie jest jasne, że przekazanie tych dokumentów tak naprawdę nie było ich intencją. Widać, że ludzie u Was na tyle długo żyją już w demokratycznym społeczeństwie, że niezupełnie dobrze rozumieją sytuację w jakiej znajdują się białoruscy obywatele. Dlatego doszło do tej, nie ukrywajmy - mało przyjemnej sytuacji, która w ten sposób wpłynęła na moje życie. Ale jeszcze raz powtórzę, nie obraziłem się na to. Co się stało, to się nie odstanie.

Co pan teraz zamierza?

Jutro muszę się stawić na posterunku milicji. Tam mi pewnie powiedzą, jakie będą warunki mojego pobytu na wolności. Dla mnie jest najważniejsze, czy będę miał możliwość wyjazdu za granicę, czy będę mógł się w ogóle ruszyć z Mińska.

A w szerszym planie?

Będę się zajmował tym, czym zajmowałem się przed uwięzieniem. To nie jest żadna tajemnica. Już 20 lat zajmuję się działalnością w dziedzinie obrony praw człowieka i dalej będę to robił. Główne kierunki naszej pracy, to pomoc osobom politycznie represjonowanym, obserwowanie wyborów. Myślę, że będę też zwracał uwagę na obywatelskie i polityczne prawa obywateli Białorusi i działał na rzecz demokratycznych zmian w naszym kraju.