„Nasz trzyosobowy zespół pełni teraz 24-godzinny dyżur (na granicy - przyp. red.). Interwencji jest coraz więcej. Są dyżury takie, gdy nasz zespół może złapać godzinę snu, ale medycy jeżdżą od wezwania do wezwania” - mówi w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Kaja Filaczyńska, lekarka z organizacji Medycy na Granicy. Jakie są to interwencje? „Pełnimy dyżury w strefie przygranicznej od 7 października. Odpowiadamy na wezwania wolontariuszy organizacji pomocowych, którzy zgłaszają nam, że są pacjenci w stanie zagrożenia zdrowia i życia. Przyjeżdżamy, badamy te osoby. Ostatnio wszyscy są wychłodzeni, głodni, odwodnieni. Coraz więcej osób ma zaburzenia ze strony przewodu pokarmowego. (...) Nieraz od kilku dni nie mają dostępu do wody pitnej, z tego powodu wymiotują" – opowiada gość Popołudniowej rozmowy w RMF FM. Dodaje, że od 7 października Medycy na Granicy udzielili pomocy 200 osobom - dzieciom, dorosłym, w tym kobietom w ciąży.

"Medycy na Granicy zorganizowali się oddolnie. Podstawowym założeniem jest to, że działamy w sposób humanitarny i apolityczny" - podkreśla Kaja Filaczyńska, lekarka z organizacji Medycy na Granicy.

"Nie uzyskaliśmy zgody na wjazd do strefy stanu wyjątkowego. Od 24 września ubiegamy się o to. (...) Dlatego operujemy poza strefą, nasza baza jest kilkaset metrów od strefy. To jest frustrujące - wiemy, że pacjenci są blisko nas, potrzebują pomocy, ale my nie mamy do nich dostępu" - dodaje Filaczyńska i podkreśla: "Skupiamy się, by udzielać pomocy poza strefą. Wyjazdy do pacjentów są częste, są oni w ciężkim stanie".

Gość Popołudniowej rozmowy w RMF FM stwierdza również: "Wiemy już o kilku osobach, które w strefie przygranicznej zmarły. To jaskrawy przykład, że opieka w tej strefie jest niewystarczająca".

Filaczyńska mówi, że do tej pory ze strony służb - policji czy straży granicznej - nie było działań, które utrudniałyby pracę lekarzom. "Bardzo dobrze współpracuje się także z lokalną służbą zdrowia" - zapewnia.

Medycy planują działać na granicy do 15 listopada. "Zaczęliśmy dyżury na granicy z założeniem, że będą one trwały do 15 listopada. (...) Rozmawiamy z innymi organizacjami medycznymi, bo tę naszą rolę przejęły" - informuje lekarka.  

Filaczyńska: Problem jest tylko jeden - brak zgody na wjazd do strefy

W internetowej części rozmowy Kaja Filaczyńska z grupy Medycy na granicy opowiedziała, z jakim wyzwaniami muszą mierzyć się lekarze niosący pomoc w przygranicznych miejscowościach: "Spotykamy wiele przypadków bardzo rzadkich jednostek chorobowych. W związku z tym pacjenci często potrzebują konsultacji z wąskiej specjalizacji". Jak poinformowała Filaczyńska, trwają właśnie poszukiwania lekarzy różnych specjalności, którzy byliby gotowi prowadzić chociażby konsultacje telefoniczne. 

Lekarka przekonywała także, że inicjatywa Medycy na Granicy spotkała się z dużym poparciem środowiska medycznego i anonimowych darczyńców. "Naszym problemem nigdy nie były zasoby finansowe. Zbiórka publiczna, którą zorganizowaliśmy - trzykrotnie przekroczyła założoną kwotę" - powiedziała. Na pytanie Pawła Balinowskiego, co jest największą przeszkodą w niesieniu pomocy na granicy polsko-białoruskiej, Kaja Filaczyńska odpowiedziała: "Problem jest tylko jeden - brak zgody na wjazd do strefy".

Paweł Balinowski, RMF FM: Dzień dobry, ze mną jest Kaja Filaczyńska, lekarka z grupy Medycy na Granicy. Kłaniam się.

Kaja Filaczyńska: Dzień dobry.

Czy jak w tej chwili rozmawiamy - pani koleżanki i koledzy są na granicy? Pomagają migrantom?

Tak, nasz zespół w składzie trzyosobowym pełni teraz 24-godzinny dyżur, mają dosyć zajęty dzień - tak jak ostatnie 10 dni na granicy. Interwencji jest coraz więcej, są dyżury takie, że nasz zespół może złapać może godzinę snu, a tak to tak naprawdę jeżdżą od wezwania do wezwania.

Interwencji jest coraz więcej, a jakie są to interwencje, jaka jest ich natura? I kto wzywa? Bo ktoś musi zadzwonić, żebyście przyjechali. Prawda?

Tak, nasz zespół, czyli Medycy na Granicy pełnimy dyżury w strefie przygranicznej od 7 października. Odpowiadamy na wezwania wolontariuszy organizacji pomocowych, którzy zgłaszają nam, że są pacjenci w stanie zagrożenia zdrowia i życia. I my na te wyzwania odpowiadamy, czyli przyjeżdżamy, badamy te osoby. Typowo wszyscy ostatnio są wychłodzeni, głodni, odwodnieni, coraz więcej jest osób, które mają zaburzenia ze strony przewodu pokarmowego, wymiotują, mają bóle brzucha. Jak rozmawiamy z nimi, to zgłaszają, że nie mają od kilku dni nieraz dostępu do wody pitnej i z tego powodu wymiotują.

Mówi pani, że działacie od 7 października. Ilu osobom od tego czasu pomogliście?

Od tego czasu udzieliliśmy pomocy ponad 200 osobom i były to zarówno dzieci, jak i dorośli w różnym wieku, jak i kobiety w ciąży?

Mam pytanie, co się dzieje z tymi ludźmi dalej, bo wy im pomagacie, dostajecie informację, że ktoś potrzebuje pomocy, jest wychłodzony, jego życie i zdrowie są zagrożone. Co się dzieje później, czy powiadamiacie służby? Jednak to są ludzie, którzy w nielegalny sposób przekroczyli polską granicę, złamali prawo: czy dzwonicie na Straż Graniczną i prosicie, żeby przyjechali? 

Jesteśmy grupą osób z wykształceniem medycznym: ratownicy, ratowniczki, pielęgniarki, lekarze i lekarki. I naszą pracą, naszym zadaniem jest udzielanie pomocy medycznej. Medycy Na Granicy zorganizowali się oddolnie i takim naszym podstawowym założeniem jest to, że działamy w sposób humanitarny i apolityczny. Dlatego skupiamy się na udzielaniu pomocy medycznej, są inne organizacje, które znajdują się na tym terenie i informujemy...

I wy dajecie znać tym organizacjom?

Bardzo często jest raczej tak, że organizacje nas informują i wzywają, natomiast w momencie, kiedy stan pacjenta jest ciężki, transportujemy go do szpitala - to tak, informujemy Straż Graniczną.

Jeżeli nie ma potrzeby przetransportowania do szpitala, wtedy Straż Graniczna nie jest informowana o tych zdarzeniach?

Obowiązek informowania Straży Granicznej jest w strefie stanu wyjątkowego. My niestety nie uzyskaliśmy zgody na wjazd do strefy od 24 września. Ubiegamy się o to, wtedy skierowaliśmy nasz pierwszy list do ministra spraw wewnętrznych i administracji, później pisaliśmy do Straży Granicznej, do arcybiskupa Polaka, który próbował zorganizować mediacje i tej zgody na wjazd do strefy nie uzyskaliśmy. Dlatego operujemy poza - nasza baza jest kilkaset metrów od strefy, więc to jest też bardzo często frustrujące - że dostajemy zgłoszenie i wiemy, że są pacjenci bardzo blisko nas, ale nie możemy do nich wjechać, nie możemy udzielić im pomocy.

Czy dalej będziecie próbować dostać się do tej strefy? Wiem, że rozmawialiście - wasza delegacja rozmawiała z komendantem podlaskiego oddziału Straży Granicznej. Jakieś informacje tam uzyskaliście, że być może jest taka szansa, że będziecie mogli wjechać, pomagać?

Dostaliśmy najpierw odmowną odpowiedź ze strony ministerstwa, następnie dostaliśmy odmowną odpowiedź z Komendy Głównej Straży Granicznej. Następnie arcybiskup poinformował nas również o odmowie rozmowy z nami ze strony ministerstwa. W ostatni piątek spotkaliśmy się z komendantem podlaskiej Straży Granicznej, m.in. żeby ustalić sposoby współpracy i zgłaszania. I też jednoznacznie nam powiedział, że zgodę na wjazd do strefy nie uzyskamy. Na ten moment uznaliśmy, że temat zgody na wjazd do strefy jest zamknięty, że tej zgody nie uzyskamy. Skupiamy się na tym, żeby udzielać pomocy poza strefą. A jak wspominałam tych interwencji jest teraz bardzo dużo, wyjazdy są często. Pacjentów jest bardzo dużo, są w ciężkim stanie i skupiamy się na tym, żeby im w jak najlepszym stopniu pomóc.

A może to jest tak, że Straż Graniczna nie potrzebuje pomocy? Oni mówią: mamy ludzi na granicy, jeżeli spotykamy grupę migrantów potrzebujących tej pomocy, to my jesteśmy w stanie im pomóc. To znaczy, że im nie ufacie? Skoro oni twierdzą, że w tej strefie więcej pomocy nie potrzeba, to może rzeczywiście nie jest potrzebna?

Wiemy już o kilku osobach, które w strefie przygranicznej zmarły. Wydaje się, że to jest najbardziej jaskrawy przykład na to, że pomoc i opieka zdrowotna nad obcokrajowcami na naszym terenie jest niewystarczająca. Wiemy też, że system państwowego ratownictwa medycznego czy lokalne szpitale - nie zostały wzmocnione. Mimo dużo większej liczby pacjentów. Pamiętajmy o tym, że regiony wschodnie - województwo podlaskie i lubelskie ma w tym momencie dwa kryzysy zdrowotne. Mają większą liczbę pacjentów związaną z kryzysem humanitarnym, oraz znacznie zwiększona ilość zachorowań z powodu Covid-19, bo jest niska wyszczepialność. Dyrektorzy lokalnych placówek, także w mediach się wypowiadają, są przeciążeni, mają problem z miejscami, bo tych pacjentów jest coraz więcej. My swoją rolę postrzegaliśmy jako rolę, która wspiera ten system. To są dodatkowe osoby z wykształceniem medycznym, które są w stanie współpracować z systemem.

Współpracujecie np. ze Strażą Graniczną w jakikolwiek sposób? Jeżeli jest tam wasz zespół, to na pewno spotykacie często strażników granicznych. Patrole są tam przecież co kilkadziesiąt metrów. Jak ta współpraca wygląda, jeżeli ona jest?

Spotykamy Straż Graniczną, spotykamy policję, przechodzimy kontrole drogowe. Zdarzały się również bardziej skrupulatne kontrole całej dokumentacji i zgód. Także do tej pory nie było ze strony strażników granicznych czy innych służb działań, które by nam w jakikolwiek sposób utrudniały działalność. Bardzo dobrze nam się współpracuje z lokalnym systemem ochrony zdrowia, zwłaszcza ze szpitalem w Hajnówce. Również mamy dobry kontakt z dyspozytornią medyczną w Białymstoku. Przed wyjazdem poinformowaliśmy wszystkie służby i system ochrony zdrowia o naszej obecności i jesteśmy z nimi cały czas w kontakcie.

Z tego co wiem, to planujecie działać do 15 listopada. Czy to jest aktualne? Czy po 15 listopada, w związku z tym, co pani mówi, że sytuacja rzeczywiście wygląda coraz gorzej, jest coraz więcej ludzi, którzy przez granicę próbują się przedostać, więc pewnie będzie coraz więcej ludzi, którzy będą potrzebowali pomocy. Zamierzacie kontynuować swoje działania?

Rozpoczęliśmy dyżury na granicy z założeniem, że będą one trwały do 15 listopada. Dlatego że jesteśmy grupą złożoną z wolontariuszy, także jest to praca, którą wykonujemy po godzinach. Oprócz tego mamy swoje normalne obowiązki zawodowe. I uznaliśmy, że chcemy na te 40 dni dać czas, przede wszystkim władzom państwowym na zorganizowanie odpowiedniej ochrony zdrowia. Nie wydaje się, żeby te działania były podjęte, dlatego rozmawiamy z innymi organizacjami medycznymi, już większymi, o większym zasięgu o tym, żeby naszą rolę przejęły. Bardzo duża część naszego zespołu, również chciałaby kontynuować dyżury w tej formie na granicy. Będziemy informować, jak szczegóły zostaną ustalone.