Dreszcz niepokoju przebiega mi po plecach, gdy słyszę o planach organizacji w Polsce igrzysk olimpijskich. Na letnie, na szczęście, nikt serio nie próbuje się porywać, ale o zimowych co jakiś czas ktoś zamarzy. Ostatnio zamarzyli parlamentarzyści PO, i zdaje się, że są bliscy przekonania premiera, by o igrzyska w Krakowie i Zakopanem spróbować powalczyć.

Organizacja Igrzysk olimpijskich to gigantyczne koszty i niewielkie zyski. Operacja ma sens może wtedy, gdy wiąże się z szansami na wypromowanie jakiegoś miejsca, zmianę jego wizerunku, zachęcenie turystów by doń przyjechali w następnych latach. Wszystko to jednak, w przypadku Zakopanego, jest nie tylko skazane na porażkę, ale wręcz szkodliwe. "Stolica polskich Tatr", a same Tatry jeszcze bardziej, i tak ledwie zipią od nadmiaru turystów. To jak straszliwie są zapchane, rozdeptane i skomercjalizowane napełnia mnie - który pamięta je jeszcze z przaśnych lat 70. - żalem i smutkiem. Gdy ostatni raz byłem w Tatrach, ujrzałem scenę jak z tragikomedii - oto dwóch Rosjan w klapkach i z ręcznikami przewieszonymi przez ramię kupowało bilety do parku narodowego i wypytywali pana, który je sprzedawał, o to jak daleko do najbliższego "oziera" (wskazując Dolinę Pięciu Stawów Polskich), bo chcieliby się nieco ochłodzić. Po tym, co zobaczyłem, uznałem, że będę jeździł raczej w inne góry, pozostawiając Tatry panom w klapkach i paniom w szpilkach.

Wpuszczenie w Tatry igrzysk olimpijskich dopełniłoby ich degrengolady. I właściwie jako ten, który i tak nie korzysta z ich uroków powinienem ogłosić swoje désintéressement, tyle że po pierwsze - żal mi tych naszych biednych gór, a po drugie - jako podatnik wiem, że na zakopiańskich igrzyskach mogę tylko stracić. O ile jeszcze stadiony Euro jako tako zagospodarowaliśmy (choć idea budowy Stadionu Narodowego jakiś kilometr od zmodernizowanej Legii cały czas wydaje mi się kontrowersyjna) to budowa obiektów olimpijskich będzie w dużej mierze wyrzucaniem pieniędzy z śnieg i błoto. Tory saneczkarskie, bobslejowe i łyżwiarskie, hale do hokeja, curlingu czy short tracku.... Co z tym wszystkim potem robić? Przy naszym poziomie sportów zimowych i stopniu zainteresowania nimi, będzie to w większości niszczało, tak jak niszczeją dziś olimpijskie obiekty Aten czy Pekinu.

W dodatku, organizacja igrzysk w Zakopanem wydaje się być niesłychanie trudnym przedsięwzięciem z punktu widzenia infrastruktury kolejowo-drogowej. Pociągi Kraków - Zakopane jadą trzy godziny z minutami, zakopianka jest wiecznie zakorkowana, a szansy na to, że zostanie poszerzona do dwóch pasów w każdą stronę i na całej trasie - jak mówi minister transportu - nie ma. W tej sytuacji dowiezienie i wywiezienie kogoś z Zakopanego urasta do rangi nie lada wyczynów logistycznych, obarczonych potężnym ryzykiem kompromitacji i samo-ośmieszenia.

Rozumiem chęci, rozumiem ambicje, ale naprawdę - nie snujmy mrzonek o wątpliwych - jeśli chodzi o sens i szanse powodzenia - imprezach sportowych, pokroju Igrzysk Olimpijskich. Skoro mamy już stadiony piłkarskie - może raczej myślmy o ich wykorzystaniu. Na pełnowymiarowe, męskie mistrzostwa świata szansy pewnie szybko mieć nie będziemy, ale może kobiece, może młodzieżowe... One są zapewne w zasięgu i naszych możliwości i nie-wielkomocarstwowych ambicji.