„Moda na aktorów funkcjonuje od lat 'nastych'. To kwestia emocji, które dana postać poprzez swój wygląd, cechy charakteru, wywołuje. Pozwala nam, jako widzom przeżyć emocje, które w żaden inny sposób nie byłyby dla nas dostępne bez takiej postaci” – mówi gość „Dania do Myślenia” w RMF Classic, filmoznawca z Uniwersytetu SWPS Barbara Giza. „W początkach kina aktorzy w ogóle nie byli istotni jako nazwiska, postaci. Dopiero później producenci zorientowali się, że są aktorzy, którzy przyciągają” – dodaje Giza. Jej zdaniem są tacy, którzy nigdy nie potrafią wyjść z roli, którą kreowali. Polskie komedie romantyczne ani śmieszne, ani romantyczne? „Komedia romantyczna jest wymyślona po to, żeby stanowić coś w rodzaju współczesnej baśni, żeby przenosić nas w inną rzeczywistość” – odpowiada gość RMF Classic. Zdaniem filmoznawcy „chodzi o to, żeby przez te 2 godziny w kinie przeżyć zupełnie coś innego”. „Kino jest dla nas możliwością doświadczenia wszystkich marzeń, które w sobie nosimy” – mówi Barbara Giza.

„Moda na aktorów funkcjonuje od lat 'nastych'. To kwestia emocji, które dana postać poprzez swój wygląd, cechy charakteru, wywołuje. Pozwala nam, jako widzom przeżyć emocje, które w żaden inny sposób nie byłyby dla nas dostępne bez takiej postaci” – mówi gość „Dania do Myślenia” w RMF Classic, filmoznawca z Uniwersytetu SWPS Barbara Giza. „W początkach kina aktorzy w ogóle nie byli istotni jako nazwiska, postaci. Dopiero później producenci zorientowali się, że są aktorzy, którzy przyciągają” – dodaje Giza. Jej zdaniem są tacy, którzy nigdy nie potrafią wyjść z roli, którą kreowali. Polskie komedie romantyczne ani śmieszne, ani romantyczne? „Komedia romantyczna jest wymyślona po to, żeby stanowić coś w rodzaju współczesnej baśni, żeby przenosić nas w inną rzeczywistość” – odpowiada gość RMF Classic. Zdaniem filmoznawcy „chodzi o to, żeby przez te 2 godziny w kinie przeżyć zupełnie coś innego”. „Kino jest dla nas możliwością doświadczenia wszystkich marzeń, które w sobie nosimy” – mówi Barbara Giza.
Penelope Cruz /JUANJO MARTIN /PAP/EPA


Tomasz Skory: Chciałbym wyjaśnić parę kwestii związanych z kondycją polskiego kina. One może nie mają charakteru przesadnie poważnego, artystycznego, ale same się części widzów narzucają. Na przykład - proszę powiedzieć, skąd się bierze moda na aktorów? Tak to opisałem, bo ostatnio w Polskim filmie musi wystąpić Paweł Domagała, wcześniej musiał tam być Piotr Adamczyk, wcześniej Borys Szyc itd. Skąd to się bierze?

Barbara Giza: Właściwie od początku kina, moda na aktorów funkcjonuje. Z jednej strony jest to kwestia pewnych emocji, które dana postać poprzez swój wygląd, cechy charakteru, wywołuje, które prezentuje postać przez nią grana. Czy też jakiś inny, niewytłumaczalny być może zespół charakterystycznych elementów - urok amanta, amantki, albo drania, czy czarnego charakteru. Przyciąga i pozwala nam jako widzom przeżyć emocje, które w żaden inny sposób nie byłyby dla nas dostępne bez takiej postaci. Takie mody, jak na aktorów funkcjonują od lat "nastych", kiedy - pamiętajmy, że w początkach kina aktorzy w ogóle nie byli ważni jako aktorzy, jako nazwiska - dopiero później producenci się zorientowali, że są postaci, są aktorzy, którzy w jakiś sposób przyciągają. Taką postacią była chociażby Mary Pickfort w latach jeszcze "nastych".

Potem Rudolph Valentino, który doprowadził do serii samobójstw wśród swoich wielbicieli.

To jest prawda. Później już kolejni i kolejni, o których dobrze wiemy.

Ten sukces komercyjny jednocześnie przekłada się na zużywanie się aktorów. Staje się ich swoistym przekleństwem. Janusz Gajos wiele razy narzekał na to, że rola Janka niemal położyła jego karierę, bo wszyscy widzieli tego chłopca, który był bożyszczem chłopaków i dziewczyn przez wiele lat i dopiero po jakimś czasie stał się naprawdę cenionym aktorem, niekojarzonym tylko z tą jedną rolą.


Akurat w przypadku Janusza Gajosa to się udało, udało się od tej roli odejść przez kabaret Olgi Lipińskiej zwłaszcza, ale to jest kwestia indywidualnych wyborów aktorskich i tego, w jaki sposób aktor czuje możliwości samego siebie. Są tacy, którzy nie potrafią nigdy wyjść z roli którą kreują, poprzez chociażby stosowanie ciągle tego samego zespołu trików i elementów gry aktorskiej, a są tacy...

...parę nazwisk przychodzi mi do głowy, ale sobie to pominiemy...

...a są tacy, którzy to aktorstwo traktują w zupełnie inny sposób i rzeczywiście, szukają takich ról, które pozwalają im się pokazać z wielu różnych, nieoczekiwanych stron.

I zaistnieć na dłużej niż tylko kilka miesięcy, kiedy film jest wyświetlany, czasem jakiś błahy film. Przeprowadziłem konsultację wśród znajomych, także w redakcji, z której wynika, że widzów często dręczy na przykład pytanie "Czemu polskie komedie romantyczne, nie są ani romantyczne, ani śmieszne?".

To jest kwestia tego, czego szukamy w kinie i kwestia samego odbiorcy. Komedia romantyczna jest wymyślona po to, żeby stanowić coś w rodzaju - mnie się wydaje - współczesnej baśni, żeby przenosić nas w inną rzeczywistość od tej, z którą mamy do czynienia na co dzień. Inną pod względem otoczenia, inną pod względem również ludzi, z którymi mamy do czynienia. Właśnie chodzi o to, żeby przez te półtorej, dwie godziny w kinie przeżyć coś zupełnie innego.

Fajna bajka, ale to się nie zgadza pani profesor. Pani opowiada o zupełnie inne rzeczywistości, a ja widzę, że w polskich filmach popularnych, także w tych komediach romantycznych, wszystko się rozgrywa na przestrzeni paru kilometrów. Ja mogę to narysować na mapie. Od Ronda ONZ, przez nowe kamienice na Powiślu, Most Świętokrzyski, gdzie dość często odbywają się rozdzierające sceny finałowe, najdalej po Mokotów. Wszyscy chodzą po schodach w parku Rydza-Śmigłego, którędy zresztą nie ma dokąd pójść, ale za to dobrze to wygląda. To wszystko to nie jest bajka, to jest rzeczywistość. Tamtędy przechodzę, przejeżdżam i nie widzę tam tych wszystkich bohaterów.

Oczywiście, że ich tam nie ma. Mamy do czynienia z inną rzeczywistością, ale z punktu widzenia pewnych wyobrażeń o tym, czym jest dzisiejsza rzeczywistość i w ogóle jakim miejscem jest Warszawa. Warszawa zawsze była w kinie symbolem, w zależności od tego, kiedy film był robiony - zawsze była symbolem czegoś. Odbudowy, odnowy a teraz, przez lata dziewięćdziesiąte była symbolem takiego molocha strasznego, miasta zła. Teraz jest - a te miejsca o których pan mówi zwłaszcza - symbolem pewnego sukcesu, aspiracji, marzenia.

W 3/4 filmów popularnych bohaterowie pracują w korporacjach, w biurowcu Ronda 1, albo w redakcji Gazety Wyborczej, bo to malownicza redakcja. Jeszcze budynek Focus. Pani doskonale wie, o czym mówię. Bardzo rzadko filmowcy wyjeżdżają poza ten rejon.

To jest kwestia finansowa po pierwsze, ale po drugie - i też bardzo istotne - kwestia pewnego kreowania tego wyobrażenia innego świata, do którego można by było aspirować.

Świata, w których kelnerki mieszkają w penthousach na Powiślu?

Wiemy, że jest to niemożliwe, nieprawdziwe, nierzeczywiste, ale być może o to chodzi, żeby w takiej rzeczywistości właśnie przez chwilę funkcjonować i popatrzeć, jak mogłoby to wszystko wyglądać, gdyby marzenia się spełniały.

Czy w dzisiejszym kinie istnieje propaganda na miarę socjalistycznej propagandy z dawnych lat? Przeczytaj całą rozmowę na www.rmfclassic.pl