To, co typowe w sobie zmienić na topowe? Kto z nas choć raz o tym nie marzył? Jednak większość z nas, zjadaczy chleba, jest w tym wyobrażonym niebie, prywatnym raju, tylko przez moment. Śnimy o tym chwilkę, po czym porzucamy swoje rojenia. Rozrosłe ego wraca w dawne ramy. I znowu gryziemy glebę. I ponownie wpadamy w codzienną rutynę. I kręcą się dalej nasze szare dni w obrotowym rytmie pracowniczego kieratu, korporacyjnej karuzeli. Dlatego tak wielu z nas, zwykłych ludzi, tak bardzo ceni tę niezwykłą Damę.

Tamara Łempicka! Kto o niej nie słyszał! A nawet jeśli nie kojarzy z imienia i nazwiska, na pewno choć raz w życiu widział jej ikoniczny autoportret "Tamara w zielonym Bugatti". 

Miałem ogromną przyjemność w wakacje obejrzeć z żoną (inne, wrażliwsze spojrzenie - bezcenne) wystawę dzieł Tamary w Muzeum Narodowym w Lublinie. To tam, na Zamku, latem kupiłem koszulkę, w której czasem paraduję. Słynny autoportret Łempickiej na mnie samym, w ramie między moimi ramionami, traktuję jako przejaw autoironii. Jednak o samej Postaci piszę z pełną powagą. 

Ogromne wrażenie zrobiła na mnie ta lubelska, mulitimedialna ekspozycja prac Tamary Rozalii Gurwik-Górskiej. Tak właściwie się nazywała ta Polka żydowskiego pochodzenia, w dzieciństwie żyjąca w Rosji i w Polsce, a potem już obywatelka świata bez granic: Paryż, Włochy, Nowy Jork, Hollywood, Meksyk były jej nomadycznymi, chwilowymi ojczyznami. 

Aż jej prochy zgodnie z jej wolą rozrzucono z helikoptera nad wulkanem Popocatepetl. 

Ta fantastyczna, niemal fantasmagoryjna biografia znalazła znakomitego narratora. W przededniu mojej podróży do Lublina przeczytałem świetną powieść "Ja,Tamara". Autor - Grzegorz Musiał - ujął sedno kunsztu artystki w jej monologu, swoistym credo: Czy ty wiesz, ile mie­się­cy, dzień w dzień, spę­dza­łam w Luw­rze? Ma­lu­jąc, stu­diu­jąc, dzie­siąt­ki razy ry­su­jąc układ jed­ne­go palca, dru­gie­go palca, całej ręki? Albo fałd­ki w kar­ma­zy­no­wej sza­cie kar­dy­na­ła Ri­che­lieu w oświe­tle­niu na wprost, z boku, w świe­tle po­ran­ka, świe­cy, w pół­cie­niu? Ile piel­grzy­mek od­by­łam do mi­strzów ho­len­der­skich, wło­skich, do fre­sków we Flo­ren­cji, w Orvie­to, w Pa­dwie, do ob­ra­zów Man­te­gni, Pon­tor­ma…   

Malarska erudycja plus ciężka praca nie są tylko dopełnieniem talentu, wrodzonych zdolności. To właściwy kod jej dzieł, swoiste twórcze DNA. 

Oprócz samych obrazów, w Lublinie bardzo ważny był dla mnie kontekst: historii (burzliwe dekady XX wieku), estetyki tej epoki (art déco, kubizm, modernizm), oraz życia towarzyskiego i uczuciowego. Na dziedzińcu za szybami swoistego akwarium można było podziwiać słynny wóz francuskiej marki Bugatti, trochę jak trofeum z łowisk grubej ryby, rekina finansjery.

Wystawa była jak plan filmowy, fabryka marzeń... także osobistych. Wstyd się przyznać, ale widziałem oczyma wyobraźni paryskie meble oznaczone inicjałami artystki we własnym skromnym nowohuckim mieszkaniu. Tylko przez moment ... Było to jak klatka starego francuskiego filmu zagubiona na krajowej współczesnej klatce schodowej. Gdzież mi tam się mierzyć w moim postmodernistycznym lokum w dzielnicowej Zonie z ekskluzywnymi, modernistycznymi wnętrzami domu przy rue Méchain!    

Aż nastąpiło déjà vu... wrócił przepiękny sen... w Krakowie. Miałem zaszczyt wziąć udział w otwarciu wystawy krakowskim Muzeum Narodowym pt. "Tamara Łempicka wróciła do domu". I tu porozmawiać z dwiema zjawiskowymi paniami: wnuczką i prawnuczką słynnej Polki. Oto Victoria de Lempicka oraz Marisa de Lempicka ujęte w ramy kamery RMF FM.