"Gdy ludzie zarażają się petanque, to niektórzy pozostają na takim etapie i tylko się bawią. To też jest fajne, bo wyciąga ludzi z foteli i powoduje, że się ruszają. Trzeba się schylić, przykucnąć, podnieść kulę, coś zmierzyć. W przypadku tych, którzy chcą się jedynie bawić, spektrum jest szerokie i masowe, sięgające nawet osób chorych i niepełnosprawnych. Z tego grona może znajdzie się co setny, który będzie chciał zająć się kulkami na poważniej" - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM prezes Polskiej Federacji Petanque Wioletta Śliż. Opowiada także m.in. o polskich sukcesach i tym, jak niewiele potrzeba, by zacząć grać w kule.

Michał Rodak: Czy traktujecie państwo petanque jako zabawę, czy też jako dyscyplinę sportu? Organizujecie państwo przecież sporo zawodów, są rozgrywki, kluby, występujecie też na poziomie międzynarodowym i pojawia się ten nieodłączny element rywalizacji.

Wioletta Śliż: Myślę, że to jest ta nasza przewaga nad innymi dyscyplinami, zabawami czy grami. Zacznę od tego, że na całym świecie w tej chwili jest już ponad 90 federacji. Gramy naprawdę na wszystkich kontynentach. Sama tego oczywiście nie policzyłam, przekazuję informację od naszego szefa Międzynarodowej Federacji Petanque, że to bodaj jedna z trójki najbardziej popularnych na świecie dyscyplin. Grają ludzie naprawdę zewsząd. Na Facebooku prowadzę konto głównie dla kontaktów ze środowiskiem. Jeśli się tam zajrzy, to można zobaczyć m.in. zdjęcie ciemnoskórych dzieci grających w petanque na ulicy, a wokół toczy się życie.

Rozmawiamy m.in. po to, by zachęcić naszych czytelników i słuchaczy do takiej aktywności i spróbowania gry. Powiedzmy więc czego potrzebujemy, jako początkujący gracze, żeby móc zacząć się bawić?

Trochę chęci wyjścia na zewnątrz. To też kolejny plus petanque, dlatego że wyciągamy ludzi z domu. My sami grając nie raz mówimy: "No zobacz, gdybym nie grał w kule, to może siedziałbym teraz w domu". Czasami nawet lekko pada, nie jest najcieplej, a my i tak jesteśmy. Wiadomo, że piękna pogoda i słońce sprzyja temu, żeby się bawić, bo gra może się wiązać ze spotkaniem rodzinnym, spotkaniem z grupą przyjaciół przy grillu. Pojawiają się wtedy rozmowy, które ściągają nas często na nieprzyjemne tematy w czasie, gdy chcemy odpoczywać i nawet nie będę ich wymieniać. Wtedy właśnie warto chwycić za kule i już coś się dzieje.

Nie odpowiedziałam natomiast wprost na pierwsze pytanie. Na początku niemalże u każdego, kto chwyta za kule, jest to zabawa. Niejednokrotnie stoją obok malkontenci mówiący, że to tylko kulki i do tego takie nieruchliwe. Pewnie, że nie zawsze namówimy tych, którzy lubią bardziej ekstremalne sporty, czy lubią biegać i potrzebują dużo ruchu. Jest jednak naprawdę wielu takich sportowców, którzy z jednej strony potrzebują odreagowania, ale z drugiej wybierają kule, które wymagają zaangażowania, ale też wyciszają, bo jest to zabawa w dziedzinie gier precyzyjnych. Potrzebna jest werwa, ale i równowaga, precyzja i wyciszenie swoich myśli. Przychodzi do głowy, że trzeba zagrać określoną pozycję, czy wybić inną kulę. Jeśli będzie się rozkojarzonym lub zbyt zdenerwowanym, to rozchwianą ręką to się nie uda.

Gdy ludzie zarażają się petanque, to niektórzy pozostają na takim etapie i tylko się bawią. To też jest fajne, bo wyciąga ludzi z foteli i powoduje, że się ruszają. Trzeba się schylić, przykucnąć, podnieść kulę, coś zmierzyć. Dla tych, którym np. dokucza kręgosłup są nawet takie magnesiki, którymi można podnieść kule. Są też tacy, którzy robią sobie specjalne chwytaki własnej produkcji. Wszystko można sobie ulepszyć. W przypadku tych, którzy chcą się jedynie bawić, spektrum jest szerokie i masowe, sięgające nawet osób chorych i niepełnosprawnych. Z tego grona może znajdzie się co setny, który będzie chciał zająć się kulkami na poważniej.

Przejdźmy do pola, którego potrzebujemy do gry. Możemy użyć każdego prostego terenu, a nawierzchnią może być trawa, piasek, czy żwirek?

Są ludzie, którzy grają na trawie, ale to akurat odradzamy, a szczególnie, gdyby miały to być większe zawody. Jeśli ktoś zechce poświęcić swój piękny trawnik we własnym ogródku, to nie mówię nie, to już jego sprawa. Ale kule są metalowe, ważą średnio ok. 700 gramów, więc po iluś godzinach gry trawa już nie będzie piękna i stworzą się dołki.

Wystarczy najzwyklejsza, podwórkowa nawierzchnia - piasek, a najlepiej, gdy są w nim też różne kamyki. Teren wcale nie musi być prosty jak stół, bo gra może być ciekawsza, gdy trzeba spojrzeć, pochylić się, kucnąć i ocenić nachylenie terenu. Oczywiście nie może ono jednostajne prowadzić w dół, bo wiadomo, że gra się kulami, ale gdy występują nierówności, jest bardzo dobrze.

Gramy w Polsce wszędzie, choć często bolejemy, że asfaltuje się nam parki lub wykłada jakimiś kosztownymi kamieniami. A wystarczyłaby naturalna nawierzchnia lub piękny żwirek, gdzie można by robić różne rzeczy, w tym właśnie grać w petanque. Dobrym miejscem jest do tego np. wrocławski Park Południowy. Tam alejki są w sam raz.

Wracając do popularności gry w kule w naszym kraju, w wielkich miastach coraz częściej można spotkać w parkach i na piknikach bawiące się w ten sposób grupy. Zliczenie amatorów byłoby trudne, a ile osób zrzeszonych jest w federacji?

Oczywiście trudno jest to oszacować. Mamy w tej chwili 28 klubów, ale nie wszyscy ich zawodnicy wykupują licencje, które są dla nas policzalne. W tym roku przekroczyliśmy 500 licencji, ale może być drugie tyle osób, które ich nie wykupiły. Sama mieszkam w Żywcu. Wiem, ilu ludzi tutaj gra. Jedni grają we własnym ogródku, inni przychodzą na zawody, a inni grają wakacyjnie i przywożą to z zagranicy. To takie sportowe esperanto, bo ludzie grają całymi rodzinami i dzięki petanque się poznają.

Gdy szuka się informacji na temat petanque w Polsce, wiele razy trafia się na pani nazwisko.

Od ponad 10 lat gram z całą rodziną - z dwójką dorosłych już dzieci Katarzyną i Jędrzejem i mężem Andrzejem. Jesteśmy najlepszym przykładem tego, o czym mówiłam, a najlepiej jest właśnie, gdy gra cała rodzina, bo np. żona nie zostaje w domu. 

Jak to się stało, że Polacy zaczęli grać w kule?

Tradycję petanque w Polsce rozpoczęli repatrianci, rodziny, które wróciły do Polski na Dolny Śląsk. Mamy tam grupę przesympatycznych panów. Z roku na rok może się wykruszają. Jako ciekawostkę muszę jednak powiedzieć, że przed trzema laty Puchar Polski Tripletów, czyli jeden z najważniejszych turniejów, który jest rozgrywany w Polsce, wygrała we Wrocławiu drużyna o średniej wieku ponad 80 lat. To staruszkowie grający od dzieciństwa, dzieci tych rodzin, które wróciły do Polski. To niesamowite, że ci starsi ludzie wciąż grają i są z nami. Spotykamy się na zawodach, gramy przeciwko sobie czy w drużynie.

Łączenie pokoleń to kolejna z zalet petanque. Sama jestem osobą w średnim wieku. Moje dzieci też już wyrosły i gdyby nie te zawody, nie miałabym takiego kontaktu z młodymi ludźmi. Spotykamy się, gramy, śmiejemy. Jesteśmy jedną wielką rodziną, bo gdy przyjeżdżamy i są np. pierwsze zawody w czasie sezonu, to tematów jest co niemiara. Później już wiemy, że będziemy się spotykać prawie co tydzień w jakimś zakątku Polski i nie tylko.

Mieszkając na południu mamy też Słowację i Czechy. We Wrocławiu organizujemy natomiast jedne z zawodów, w których biorą udział zawodnicy z sześciu krajów - ze Słowacji, Czech, Węgier, Polski, Austrii i Słowenii. Przyjeżdżają też Szkoci i Niemcy. 

A jak radzimy sobie na arenie międzynarodowej? Mamy ciągle dominację Francuzów, czy jesteśmy w stanie nawiązywać w Europie rywalizację z najlepszymi?

Dokładamy jakieś swoje trzy grosze. Ostatni bardzo mocny akcent to złoto. W listopadzie zeszłego roku odbyły się równolegle mistrzostwa Europy juniorów i kobiet w Belgii w Gandawie. Miałam przyjemność tam być i grać z córką w jednej drużynie jako reprezentacja Polski. Równolegle odbywały się zawody juniorskie. W czasie obu mistrzostw mogły być rozdane cztery złote medale - dla juniorów w drużynie i bardzo widowiskowej, emocjonującej konkurencji indywidualnej - strzale precyzyjnym - i podobnie wśród kobiet. Z czterech medali trzy poszły do Francuzów, a jeden do Polski. Złoto zdobył specjalista ze swojej drużyny, "rzeźnik", 17-letni Paweł Pieprzyk ze Śremu. Dla nas była to ogromna radość. W półfinale pokonał zawodnika z Francji, a w finale z Holandii.

To nasz drugi medal. Pierwszy zdobył mój syn, gdy był jeszcze juniorem (Jędrzej Śliż w 2003 roku - red.). To był pierwszy rok, gdy Polska wkroczyła do światowej federacji. Wtedy była to w ogóle sensacja - brązowy medal na mistrzostwach świata juniorów. To było niesamowite poruszenie i do dzisiaj szef międzynarodowego związku zapamiętał naszą rodzinę, bo my właśnie jak te gawrony... Nasze urlopy od pewnego czasu wiążą się z wyjazdami petanque, wyjazdami na zawody.

Jakiś czas temu udało się wskoczyć na taką półkę, że szczególnie panowie wygrywają mistrzostwo Polski, a to daje prawo do reprezentowania kraju na mistrzostwach świata czy Europy. Jako związek otrzymaliśmy natomiast w zeszłym roku międzynarodową nagrodę na wniosek francuskiej federacji, czyli tej najważniejszej, oraz organizatorów największego na świecie turnieju, w którym uczestniczy w Marsylii ponad 4 tys. drużyn. Miałam okazję obserwować tę imprezę i brać udział w turnieju vipów, bo zostałam zaproszona do odbioru nagrody i było to coś niesamowitego. Wspaniała zabawa.