36-letni kolarz Bartosz Huzarski zakończył sportową karierę. Przez ostatnie dwa lata "Huzar" jeździł w grupie Bora Argon. W przeszłości Huzarski zajmował 3. miejsce na etapie hiszpańskiej Vuelty, czy 2. na włoskim Giro. Trzykrotnie ukończył także najbardziej prestiżowy wyścig świata Tour de France. "Chciałem jeździć jeszcze przez rok, ale nie znalazłem oferty, który by mnie satysfakcjonowała" - mówi były już kolarz w rozmowie z Patrykiem Serwańskim. "Chciałbym zostać przy kolarstwie zawodowym i jeszcze się ścigać. Niestety nie znalazłem oferty, która by mnie w pełni satysfakcjonowała. Ścigając się na wysokim poziomie trzeba mieć duże wymagania, fajną drużynę i trzeba znać swoją wartość w peletonie. Nie trafiło mi się nic co by zdołało mnie przekonać do podpisania kontraktu. Oczywiście pozostaję przy kolarstwie. Działam w mojej akademii. Organizują kolejny rok pod kątem mojej grupy Huzar Bike Academy - projektu dla dorosłych, dla miłośników kolarstwa. Czas się zacząć tym wszystkim bawić. Odchodzę od rygorystycznej diety, treningów. Ale z roweru nie rezygnuję" - dodaje.

36-letni kolarz Bartosz Huzarski zakończył sportową karierę. Przez ostatnie dwa lata "Huzar" jeździł w grupie Bora Argon. W przeszłości Huzarski zajmował 3. miejsce na etapie hiszpańskiej Vuelty, czy 2. na włoskim Giro. Trzykrotnie ukończył także najbardziej prestiżowy wyścig świata Tour de France. "Chciałem jeździć jeszcze przez rok, ale nie znalazłem oferty, który by mnie satysfakcjonowała" - mówi były już kolarz w rozmowie z Patrykiem Serwańskim. "Chciałbym zostać przy kolarstwie zawodowym i jeszcze się ścigać. Niestety nie znalazłem oferty, która by mnie w pełni satysfakcjonowała. Ścigając się na wysokim poziomie trzeba mieć duże wymagania, fajną drużynę i trzeba znać swoją wartość w peletonie. Nie trafiło mi się nic co by zdołało mnie przekonać do podpisania kontraktu. Oczywiście pozostaję przy kolarstwie. Działam w mojej akademii. Organizują kolejny rok pod kątem mojej grupy Huzar Bike Academy - projektu dla dorosłych, dla miłośników kolarstwa. Czas się zacząć tym wszystkim bawić. Odchodzę od rygorystycznej diety, treningów. Ale z roweru nie rezygnuję" - dodaje.
Bartosz Huzarski /Grzegorz Momot /PAP

Patryk Serwański, RMF FM: Czuje pan rozczarowanie, że mimo długiej kariery i pozycji w peletonie nie udało się znaleźć nowego pracodawcy?

Bartosz Huzarski: Na pewno nie jestem typem zawodnika, o którego zespoły się biją. Jednak w trakcie Tour de France miałem dwie propozycje od zespołów jeżdżących w cyklu Pro Tour. Odrzuciłem je, bo wtedy byłem święcie przekonany, że zostanę w drużynie, w której dotychczas jeździłem. Takie były obietnice ze strony menedżera drużyny. Współpracowaliśmy ze sobą sześć lat. Wiedziałem, że mogę mu zaufać. Niestety sytuacja, która się później wytworzyła przekreśliła moje szanse. Rozmawiałem z nim wielokrotnie i ciężko było mu podjąć taką decyzję. Dla mnie jest to smutne, bo miałem obietnicę, że zostanę, że będę się dalej ścigał. Z kolei przy moim nazwisku przy ostatnim wyścigu są litery DNF (Huzarski z powodu kontuzji nie ukończył Vuelta a Espana - dop. red.) to mnie najbardziej męczy. I pod tym kątem chciałem się jeszcze rok pościgać. Żeby karierę skończyć na dużym, fajnym wyścigu. Liczyłem, że właśnie po Vuelcie skończę karierę. Teraz jest niedosyt. Życie toczy się dalej. Jest mi trochę przykro i smutno, ale pogodziłem się z tym. Dostałem propozycję z Bory, żeby dalej współpracować z drużyną. Ale takiej oferty nie mogłem zaakceptować. Czekam co przyniesie sezon. Może jeszcze w jakiejś roli dotyczącej obsługi drużyny dołączę do jednej z ekip.

To prawda, że na Vuelcie dosięgnął pana pech. Poważna kontuzja spowodowana kraksą, ale wcześniej udało się ukończyć sześć wielkich tourów, w tym trzykrotnie Tour de France.

Ja nie jestem zawiedziony swoją karierą. Naprawdę znałem swoją wartość. Robiłem swoją robotę i robiłem ją bardzo dobrze. To, że nie wygrywałem... Taką mam fizjologię. Nie byłem zawodnikiem, który mógłby wygrywać wyścigi Pro Tour. Wcześniej jeździłem w wyścigach niższej kategorii, takich jak Coppi Bartali czy Settimana Lombarda i tam walczyłem, ale już kiedy wszedłem na ten najwyższy poziom typu Tour de France, Giro, Vuelta, Liege-Bastogne, Liege to już zupełnie inna sprawa. Potrafiłem dojechać z najlepszymi do ostatniego kilometra, ale potem już czegoś brakowało. Drugie, trzecie, piąte miejsce nic nie znaczy. Takich zawodników jak ja jest dużo. Sytuacja zrobiła się taka, że kontrakty z Borą podpisało trzech kolarzy z Polski. Na czwartego nie chcieli się zgodzić sponsorzy. Wyszło jak wyszło.

No to teraz przed panem inne życie. Rower to już będzie frajda, a nie pilnowanie tętna i prędkości na treningu. Będzie można odpuścić dietę. Nie będzie tylu wyjazdów, życia na walizkach.

Dlatego mówię, że nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Mam trójkę dzieci, straszny wicher w domu, akademię dla dzieci, akademię dla dorosłych, zostałem wybrany do zarządu Dolnośląskiego Związku Kolarskiego. Mam bardzo dużo zajęć. Na rowerze nie mam kiedy jeździć! W ciągu trzech tygodni byłem tylko raz na przejażdżce. Ale jak już sobie to nowe życie poukładam to naprawdę zacznę bawić się kolarstwem.

A gdzie się pan widzi? W strukturach PZKol, czy może w roli trenera, menedżera poszukującego młodych talentów? A może jednak zespół Pro Tour w innej poza sportowej roli?

Mam sporo doświadczenia i w każdym projekcie, w którym coś robię chcę mieć coś do powiedzenia. Nie chcę być dziesiątym dyrektorem sportowym. Wolę robić coś w małej drużynie, albo zrobić coś własnego. Teraz wielką frajdę sprawia mi prowadzenie akademii dla dzieci i dorosłych. Świetnie się to rozwija. Widać potencjał, zaangażowanie dzieci i rodziców. To daje dużo radości. A gdzie chciałbym być? Na pewno w tych czołowych drużynach świata, ale nie w roli podrzędnego kierowcy w kolumnie wyścigu. Nie po to tyle wiem o kolarstwie, znam cztery języki, żeby być kierowcą mechanika. Na pewno chciałbym mieć coś do powiedzenia, czuję, że jestem w stanie.

Skoro chciałby mieć pan coś do powiedzenia, a przecież prowadzi pan w bardzo rozbudowany sposób swój profil na Facebooku, dużo pan pisze, to może zostanie pan felietonistą, albo komentatorem kolarstwa. Dyscyplina jest coraz bardziej popularna w mediach.

Jestem otwarty, czekam na propozycje. Problem polega tylko na tym, że jestem z Wrocławia, a Eurosport ma siedzibę w Warszawie i daleko trzeba jeździć. Natomiast gościnnie będę się gdzieś pojawiał, żeby poopowiadać historie z wnętrza peletonu. To jest to co w ostatnich latach fajnie wyszło. Ludzie na to czekali. W Polsce nikt inny tego nie robił. Dostawałem bardzo dużo pozytywnych informacji na ten temat. Dużo osób to czytało i chciałbym w jakiejś formie prowadzić to dalej. Mam nadzieję, że wystarczy środków i możliwości, bo chciałbym jeździć na niektóre wyścigi.

Część wyścigów pewnie obejrzy pan teraz w telewizji. Nie będzie nerwowego przebierania nogami przed telewizorem i myślenia o tym, że chciałby pan tam być w peletonie, a nie na kanapie.

Wie pan, oswajam się z tym co będzie się działo w kolejnym sezonie. Drużyna Bora z Saganem, Majką, Konigiem będzie na pewno widoczna w relacjach telewizyjnych i będzie mi trochę żal, że nie ma mnie tam z nimi. Dotychczas mało oglądałem kolarstwa w telewizji. Miałem dość. Wystarczyło mi to bycie wewnątrz tego "cyrku". Teraz pewnie się to zmieni i na pewno będzie mi smutno.

Jeździł pan w peletonie przez wiele lat. Jak teraz wykorzystać te kontakty?

Może w pracy menedżera? Chciałbym załatwić kontrakt obiecującemu orlikowi czy juniorowi, żeby tacy zawodnicy mogli się rozwijać i uczyć tego jak wygląda zawodowy peleton.

Wróćmy jeszcze do procesu podejmowania decyzji o zakończeniu kariery. To długo w panu dojrzewało?

Nie była to łatwa decyzja. Ja już od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem zakończenia kariery. Kiedy podpisywałem poprzedni kontrakt rozmawiałem z szefostwem, że dwuletnia umowa zagwarantuje mi finansowy spokój. Nie będę miał ciśnienia, że nie będę mógł utrzymać rodziny. Teraz te dwa lata minęły. A samo kolarstwo cały czas się zmienia i to idzie w stronę dla mnie trochę nieakceptowalną. Kiedyś były pewne reguły, które każdy respektował. Wszyscy przestrzegali niepisanych zasad. Kiedy lider stawał siku albo leżał w kraksie wszyscy na niego czekali. Było więcej szacunku, a mniej presji. Od dłuższego czasu to także mi przeszkadzało. Skoro nie znalazłem ciekawej propozycji nie chciałem szukać niczego na siłę.

Ten problem hierarchii w peletonie to rzeczywiście tak duży problem?

Ten problem widzą zawodnicy tacy jak ja - doświadczeni, po 30-stce. My pamiętamy peleton sprzed kilkunastu lat. Młodzi zawodnicy to już inne pokolenie. Im od początku tłucze się do głowy, że liczysz się tylko ty i twoja drużyna. To rodzi brak szacunku, bardzo dużo stresu na wyścigach. Kiedyś nie było takiego ciśnienia, że do mety musi jechać razem cała drużyna - tak na wszelki wypadek. Czasami na etapie trzeba trochę odetchnąć i odpocząć, kiedy nic się nie dzieje. Nie ma sensu się stresować. Bywało tak, że w połowie sezonu wszyscy byliśmy wypaleni, musieliśmy jechać na urlop. To jest problem i obawiam się, że będzie on narastał, bo nie widzę wyjścia z sytuacji.