"Startujemy u siebie i mamy zawodników liczących się w światowej czołówce" - tak brązowy medalistach halowych mistrzostw świata w lekkiej atletyce sprzed jedenastu lat - Marek Plawgo" - uzasadnia w rozmowie z RMF FM swoje przewidywania odnośnie ruszającego w piątek o 10 w Sopocie tegorocznego czempionatu. Były czterystumetrowiec opowiada też o specyfice startów w hali i podpowiada, na które z zagranicznych gwiazd warto zwrócić szczególną uwagę.

Kacper Merk: Przeczytałem na Twitterze, że typuje Pan aż 5 polskich medali w Sopocie - skąd taki optymizm ?

Marek Plawgo: Przemawiają za nim dwa argumenty. Pierwszy jest taki, że nie od dziś gospodarzom pomagają ściany. My, jako lekkoatleci, nie mieliśmy zbyt wielu okazji, by się o tym przekonać, ale coś w tym jest, bo w 2003 roku w Bydgoszczy zdobyliśmy na młodzieżowych mistrzostwach Europy aż 16. medali i to nasz najlepszy wynik w historii tej imprezy.

Poza tym siła lekkiej atletyki jest wyrażana w liczbach, a wyniki wielu naszych reprezentantów w tym sezonie halowym są w czołówkach światowych tabel. Nie jest więc tak, że te moje 5. medali to cyfra wyciągnięta z kapelusza - niektórzy eksperci mówią o 9-10 szansach medalowych, a ja optymistycznie zakładam, że startując u siebie, będziemy potrafili wykorzystać co najmniej połowę.

Powiedzmy więc jasno: kto ma zdobywać te medale ?

Zacznę od Anny Rogowskiej i Tomasza Majewskiego, których nie trzeba chyba przedstawiać nawet niedzielnym kibicom sportu.

Ale mamy też nowych, młodych zawodników, którzy coraz więcej znaczą w światowych realiach - taka Kamila Lićwinko skoczyła w tym sezonie wzwyż już 2 metry, a to wynik uprawniający do myślenia o podium mistrzostw świata zarówno w hali, jak i na otwartym stadionie.

Cenieni w światowej czołówce są również biegający na 800 metrów Marcin Lewandowski i Adam Kszczot. Owszem, oni mogą stoczyć bratobójczą walkę o podium, ale ten lepszy scenariusz zakłada, że znajdą się na nim obaj - mają w tej chwili trzeci i piąty rezultat sezonu, więc myślę, że możemy być o nich spokojni.

Nie zapominajmy też o Pawle Wojciechowskim - mistrz świata w skoku o tyczce z 2011 roku - po kompletnie nieudanym sezonie, wraca do zdrowia i wysokiego skakania, a dodatkowo w Sopocie zabraknie przecież nowego rekordzisty świata w tej konkurencji, Francuza Lavillenie.

Osobiście liczę też mocno na biegającą na 800 metrów Angelikę Cichocką - to młoda zawodniczka, która w tym sezonie ma czwarty najlepszy rezultat na świecie i może włączyć się do rywalizacji o medale. Jeśli to się jednak nie uda i tak radzę zapamiętać to nazwisko na przyszłość.

No i na deser ostatnia konkurencja halowych mistrzostw świata, najbliższe memu sercu sztafety 4 x 400 metrów. Indywidualnie nie mamy gwiazd tej dyscypliny, ale zarówno u kobiet, jak i mężczyzn mamy bardzo wyrównany skład, co w hali jest dużym atutem, bo zazwyczaj trudno jest tu zebrać czwórkę zawodników o podobnych umiejętnościach.

Czy sztafety w hali biega się inaczej ? Bo przecież bieżnia jest o połowę krótsza, niż na otwartym stadionie.

To sprawia, że dla kibiców ta konkurencja jest dużo bardziej dynamiczna i czytelna. Na normalnej bieżni to, kto prowadzi, widać tak na prawdę dopiero w połowie drugiej zmiany, gdy wszyscy zawodnicy zbiegają się przy wewnętrznym krawężniku. W hali od razu robi się ciasno, jest dużo większa rywalizacja i sporą rolę odgrywa też taktyka.

W przypadku takich zawodników, jakim byłem ja, czyli lubiących finiszować z ostatniego miejsca, trzeba zapomnieć o tych upodobaniach, bo po pierwszym kółku, czyli po dwustu metrach, ustalana jest kolejność zmian. A najważniejszy w sztafecie w hali jest fakt, by zmieniać się jak najbliżej bandy, bo dzięki temu nie dokłada się dodatkowych metrów do przebiegnięcia. Tym bardziej, że z powodu krótszych prostych niż na otwartym stadionie, wyprzedzanie w hali jest znacznie trudniejsze. Dlatego sztafeta w hali to więcej szachów taktycznych, niż czystej radości z biegania; nierzadko zdarza się, że ktoś zostawia sobie siły na drugie dwieście metrów, ale wcześniej zostaje zamknięty przez rywali i traci szansę walki o podium.

A kogo poleca pan śledzić w Sopocie poza Polakami ?

Dla mnie numer jeden to brytyjski siedmioboista Ashton Eaton, który będzie bronił złotego medalu, a który zdobył go w Stambule poprawiając rekord świata. Artur Partyka mówił mi, że w Sopocie może też zostać pobity, należący do Javiera Sotomayora, rekord świata w skoku wzwyż mężczyzn, bo Rosjanin Iwan Uchow jest w znakomitej formie.

Warto też będzie zwrócić uwagę na konkurs skoku wzwyż kobiet - o Kamili Lićwinko już mówiłem, ale bardzo jestem ciekaw, jak zaprezentuje się na tle Blanki Vlasić. Chorwatka to najlepsza skoczkini ostatniej dekady, a po dwóch słabszych sezonach, też prezentuje już wysoką formę, bo podobnie jak Polka skakała w tym roku dwa metry.

Takie pojedynki będą zresztą ozdobą tych mistrzostw, więc myślę, że warto w weekend pooglądać trochę lekkiej atletyki. Tym bardziej, że dla całego pokolenia to chyba jedyna okazja, by zobaczyć tak wielkie gwiazdy w Polsce, bo raczej nieprędko będziemy znów organizować imprezę rangi mistrzostw świata.

Kacper Merk