Piłkarze Lecha Poznań pokonali FK Bodoe/Glimt 1:0 (0:0) w rewanżowym meczu fazy play off Ligi Konferencji i awansowali do 1/8 finału rozgrywek. Pierwsze spotkanie w Norwegii zakończyło się remisem 0:0.

Lech Poznań - FK Bodoe/Glimt 1:0 (0:0).

Bramka: 1:0 Mikael Ishak (63).

Żółte kartki - Lech Poznań: Joel Pereira; FK Bodoe/Glimt: Patrick Berg, Nino Zugelj.

Sędziował: Nikola Dabanovic (Czarnogóra). Widzów: 34 017.

Lech: Filip Bednarek - Joel Pereira, Bartosz Salamon (46. Filip Dagerstal), Antonio Milic, Pedro Rebocho - Adriel Ba Loua (85. Alan Czerwiński), Jesper Karlstroem, Filip Szymczak (85. Artur Sobiech), Afonso Sousa, Michał Skóraś - Mikael Ishak (78. Filip Marchwiński).

FK Bodoe/Glimt: Julian Lund - Brice Wembangomo, Brede Moe, Marius Lode (90+1 Lars-Jorgen Salvesen), Adam Soersen - Hugo Vetlesen, Patrick Berg, Albert Groenbaek - Joel Mugisha Mvuka (76. Nino Zugelj), Faris Pemi Moumbagna (69. Runar Espejord), Amahl Pellegrino.

Bramka Mikaela Ishaka dała Lechowi awans do 1/8 finału Ligi Konferencji. Lech jest pierwszym polskim zespołem od 32 lat, który wiosną przeszedł do kolejnej rundy w europejskich rozgrywkach. Rywala w 1/8 finału mistrzowie Polski poznają już w piątek, a mecze tej fazy zaplanowano na 9 i 16 marca.

Trenerzy obu ekip postawili na bardzo podobne składy, co przed tygodniem. Opiekun gości Kjetil Knutsen dokonał tylko jednej zmiany. Z kolei John van den Brom nie mógł skorzystać z pauzującego za żółte kartki Radosława Murawskiego, którego zastąpił Afonso Sousa, a w miejsce Alana Czerwińskiego desygnował na boisko Pedro Rebocho.

Choć w Poznaniu od późnego popołudnia mocno padało, to deszcz nie przeszkadzał piłkarzom obu drużyn. A może też zmusił ich trochę do biegania, bowiem już od pierwszej minuty akcje szybko przenosiły się z jednej strony boiska na drugą. W pierwszym kwadransie lechici sprawiali lepsze wrażenie, bardzo aktywny był Adriel Ba Loua, ale często podejmował złe decyzje lub zagrywał niezbyt dokładnie.

Norwegowie nie zamierzali się biernie przyglądać się atakom "Kolejorza" i sami wzięli sprawy w swoje ręce. Po składnej akcji niemal na czystą pozycje wychodził Albert Groenbaek, ale Rebocho w ostatniej chwili zdjął piłkę rywalowi z nogi. Potem przez kilka minut poznaniacy musieli mocno napracować się w defensywie, bo goście momentami zamykali ich na własnej połowie. Lech przetrwał ten trudny moment i potem gra znów się wyrównała.

Gospodarze zagrali odważniej w ofensywie niż to miało miejsce przed tygodniem, ale mieli duży kłopot ze stwarzaniem sytuacji.

Defensywa Bodoe/Glimt stanowiła dla poznaniaków zaporę nie do przejścia. Dopiero w końcówce pierwszej połowie Filip Szymczak przedarł się lewą stroną i próbował uderzyć po tzw. długim rogu. Nie był to zbyt precyzyjny strzał, ale ułamka sekundy zabrakło Michałowi Skórasiowi, by przeciąć lot piłki.

Na początku drugiej odsłony na boisku pojawił się Filip Dagerstal, który zmienił Bartosza Salamona. Już w pierwszej akcji szwedzki obrońca uratował zespół od utraty gola wybijając piłkę z pustej bramki. Potem bliski szczęścia był Michał Skóraś, ale naciskany przez rywala nie był w stanie czysto uderzyć piłki głową.

Tempo spotkania mogło się podobać, a ataki Bodoe/Glimt stawały się coraz groźniejsze. W 55. minucie powinno być 1:0 dla gości. Po zagraniu Groenbaeka w pole karne Hugo Vetlesen mógł z piłką zrobić wszystko, jednak norweski pomocnik z siedmiu metrów huknął wysoko nad poprzeczką i lechici mogli odetchnąć. Nie na długo, bowiem kolejny atak rywala mógł też zakończyć się bramką. Tym razem Amahl Pellegrino posłał piłkę tuż obok słupka.

W okresie przewagi i dobrej gry Bodoe/Glimt gola zdobyli... lechici. Nie po raz pierwszy Pereira popisał się niezwykle precyzyjnym zagraniem na piąty metr do Ishaka, który z bliska pokonał Juliana Lunda.

Wydawało się, że podopieczni Knutsena rzucą wszystkie siły na bramkę, tymczasem poznaniacy trzymali przeciwnika daleko od pola karego i Bednarek nie miał zbyt wielu okazji do interwencji. Miejscowi grali cierpliwie, konsekwentnie, a Norwegowie stracili wiarę w doprowadzenie do remisu. Jeszcze w doliczonym czasie gry Alan Czerwiński o mały włos, a zanotowałby samobójcze trafienie, ale piłka po jego wybiciu przeszła obok słupka. Po chwili ponad 34 tysiące kibiców mogło cieszyć się z historycznego awansu.