Polscy przewoźnicy kolejny dzień protestują przed przejściem granicznym w Dorohusku. Domagają się przywrócenia obowiązkowych zezwoleń na przewozy towarowe dla ukraińskich przedsiębiorców. Bez tego zbankrutujemy - twierdzą.

Protestujący przekonują, że obowiązujący wcześniej system pozwoleń dla kierowców ukraińskich i dla kierowców polskich regulował rynek w obie strony. Choć Ukraina wykorzystywała większą pulę pozwoleń niż Polska, panowała względna równowaga, a ukraińskie firmy musiały spełniać unijne normy, jeśli chodzi o samochody.

Kupiliśmy samochody spełniające normy Euro 5, Euro 6, a teraz po zniesieniu zezwoleń oni wjeżdżają samochodami z roku 1998 albo 2000 - narzekają kierowcy.

Choć ukraińskie ministerstwo rozwoju społeczności lokalnych i infrastruktury podjęło decyzję w sprawie czasowego zawieszenia wymogu posiadania zezwoleń przez polskich przewoźników, przedsiębiorcy twierdzą, że to nie rozwiązuje wszystkich problemów.

Jako problem postrzegają także koszty funkcjonowania firm, radyklanie różne po stronie polskiej i ukraińskiej, m.in. z powodu cen paliwa i kosztów wynagrodzeń.

U nas miesięczne koszty to 20 tys. zł, u nich 2 tys. - porównywali protestujący.

Przewoźnicy twierdzą, że nie są w stanie konkurować ze stawkami, jakie oferują ukraińskie firmy. Mają też zastrzeżenia do tego, jak są traktowani przez ukraińską Inspekcję Transportu Drogowego.

Protest przewoźników w Okopach na drodze krajowej nr 12, która prowadzi do przejścia granicznego z Ukrainą w Dorohusku, trwa od czwartku.

Manifestanci co godzinę przepuszczają po jednym pojeździe na wjeździe i wyjeździe z Polski. Wyjątkiem są m.in. samochody ratownicze oraz pojazdy straży pożarnej, służb sanitarnych, autobusy komunikacji międzynarodowej, samochody z żywymi zwierzętami i towarami szybko psującymi się, które protestujący przepuszczają, gdy zbierze się ich pięć najpóźniej po godzinie oczekiwania.

Przewoźnicy zapowiedzieli, że protest będą kontynuować do 3 czerwca.

 

Opracowanie: