Mamy sygnały, że w niektórych łódzkich komisjach obwodowych wykorzystano już nawet ponad 90 proc. kart do głosowania, uzupełniamy te braki z naszej rezerwy - powiedziała po południu PAP dyrektor delegatury Krajowego Biura Wyborczego w Łodzi Grażyna Majerowska-Dudek.

Urzędnicy organizujący i kontrolujący niedzielne wybory prezydenckie w Łodzi dostali w niedzielę po południu informacje, że jeszcze przed godziną 17.00 w wielu obwodowych komisjach zaczynało brakować kart do głosowania.

Otrzymujemy sygnały, że w niektórych komisjach wykorzystano już 90 proc. kart. Nie ma jednak niebezpieczeństwa, aby ktoś karty nie dostał. Jesteśmy na to przygotowani. Po prostu w obwodach prawie nigdy nie ma fizycznie tylu kart, ilu jest uprawnionych wyborców. Na bieżąco dostarczamy karty z naszej rezerwy. To najprawdopodobniej skutek wysokiej frekwencji wyborczej - powiedziała PAP w niedzielę po południu dyrektor łódzkiej delegatury Krajowego Biura Wyborczego Grażyna Majerowska-Dudek.

W południe frekwencja w Łodzi wynosiła niewiele ponad 26 proc. W mieście nie zanotowano żadnych poważniejszych incydentów - poinformowała Majerowska-Dudek.

W największej dzielnicy Łodzi, na Bałutach, w większości komisji obwodowych, dużo osób głosowało wczesnym popołudniem. Przed siedzibą komisji nr 61 przy ul. Zawiszy, która mieści się w Centrum Zajęć Pozalekcyjnych nr 1 w Łodzi, po południu, na ulicy, nie było kolejki.

Kolejki przed lokalami wyborczymi

W budynku jednak, w korytarzach i przed salą, gdzie stała urna, kilkanaście osób stało na korytarzu i cierpliwie czekało na głosowanie. Ludzie byli w maseczkach, niektórzy w rękawiczkach, starano się utrzymywać zalecany dystans. Dostępny był płyn do dezynfekcji rąk.

Kiedy zrobiło się duszno, a kolejka nie stawała się krótsza, jeden z członków komisji w przezroczystej przyłbicy z notatkami w ręku pytał wyborców o to, przy której ulicy mieszkają i w ten sposób - jak żartowali stojący w kolejce - "kierował ruchem".

W głównej sali komisji obwodowej nr 61 w Łodzi, było najwyżej 5 osób. Cztery stoliki, przy których wydawano karty oddalone od siebie o ok. 2,5 metra.

Kiedy wchodził wyborca, musiał się poddać zwykłej procedurze: podać dokładny adres, okazać dowód tożsamości - tu konieczne było uchylenie maseczki lub chusty, aby porównać twarz ze zdjęciem z dokumentu. Potem wydanie karty, krótka instrukcja od członka komisji i wyborca podchodził do jednego z czterech stanowisk, które gwarantowały tajność głosowania.

Jedna z kobiet zapomniała okularów i próbowała zapytać członka komisji o to, który na liście jest kandydat, na którego zamierzała głosować. Mężczyzna przerwał kobiecie zanim padło nazwisko. "Ja nie mogę pani pomóc" - powiedział. "Proszę zobaczyć ogłoszenie ze ściany, tam jest chyba większa czcionka" - poradził.

W obwodowej komisji wyborczej nr 61 na tzw. Starych Bałutach w Łodzi po południu głosowało sporo rodzin z dziećmi, ale więcej było ludzi dojrzałych i starszych.

Ja głosuję od kilku lat razem z zięciem po mszy w kościele. Przeprowadziłam się do Łodzi z zachodniego wybrzeża trzy lata temu i czwarty raz już głosuję tutaj na Zawiszy. Kiedyś to tu były dwa lokale, ale chyba teraz jest jeden obwód. Zawsze głosuję, chce żyć jeszcze lepiej i chcę tego dla dzieci, wnuków, no i... dla wszystkich - powiedziała PAP pani Krystyna głosująca w komisji obwodowej nr 61.