​Serbia, zgodnie z normami prawa międzynarodowego, nie może zaakceptować wyników rosyjskich referendów w Ukrainie - oświadczył minister spraw zagranicznych Serbii Nikola Selaković.

Podczas konferencji prasowej szef serbskiej dyplomacji został zapytany o to, czy Belgrad zaakceptuje wyniki pseudoreferendów prowadzonych przez Rosję na wschodzie Ukrainy.

Zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych i zasadami międzynarodowego prawa Serbia nie może ich (wyników plebiscytów - red.) uznać. Byłoby to całkowicie sprzeczne z naszymi interesami i polityki. Z jednej strony chodzi o nasze przywiązanie do prawa międzynarodowego, a z drugiej nasze przywiązanie do nienaruszalności granic - ogłosił Selaković.

Choć Serbia zazwyczaj popiera Rosję w wielu kwestiach, tak tutaj niezgoda władz wynika z niechęci Belgradu do różnego rodzaju inicjatyw suwerennościowych. Serbia oficjalnie wciąż nie uznaje Kosowa, a wielu mieszkańców nadal ma za złe uznanie niepodległości Czarnogóry.

Selaković był także pytany o podpisanie z ministrem spraw zagranicznych Rosji Siergiejem Ławrowem umowy o współpracy w latach 2023-2024. Powiedział, że jest to "kwestia techniczna", bo takie porozumienie jest realizowane od 1996 roku.

Chodzi o konsultacje dotyczące stosunków bilateralnych. Konsultujemy się ze wszystkimi, nawet z tymi, którzy mają poglądy zupełnie odmienne - powiedział.

Stwierdził także, że krytyka tej umowy "to nic innego, jak szukanie powodu do ataków na Serbię".

Rosja w dniach 23-27 września prowadzi tzw. pseudoreferenda na okupowanych terenach Ukrainy. Chodzi o tzw. Doniecką Republikę Ludową, Ługańską Republikę Ludową, obwód chersoński i część obwodu zaporoskiego.

Obserwatorzy krytykują sposób przeprowadzenia referendum, np. fakt, że przy głosowaniu obecni są uzbrojeni żołnierze. Rosja jest także pewna wyników do tego stopnia, że oficjalne agencje informują, że kraj może zaanektować okupowane terytoria już 30 września, choć plebiscyty wciąż trwają.