Strącenie amerykańskiego dronu nad Morzem Czarnym wywołało spory ferment w i tak napiętych do granic relacjach na linii USA-Rosja. Ukraiński ekspert wojskowości twierdzi w niezależnej rosyjskiej telewizji, że ten incydent należy rozpatrywać nie w kategoriach militarnych, ale raczej politycznych. W ten sposób Rosjanie chcieli wymusić na Waszyngtonie wznowienie rozmów.

Pułkownik Roman Switan zwraca uwagę na trudną do wytłumaczenia decyzję Rosjan. W sytuacji, gdy dron wojskowy obcego państwa zostanie zakwalifikowany jako zagrożenie, nie stosuje się przechwycenia przy użyciu floty powietrznej - tłumaczy wojskowy. W takich wypadkach zagrożony kraj podejmuje decyzję o zestrzeleniu obiektu.

Tymczasem Rosjanie poderwali swoje myśliwce i zaczęli "taniec" wokół amerykańskiego MQ-9 Reaper. Switan uważa, że cała akcja sprawia wrażenie odpowiednio wyreżyserowanej. Piloci za wszelką cenę próbowali uszkodzić bezzałogowca. Najpierw manewrując tak, by zakłócić tor lotu Reapera, później spuszczając na amerykańską maszynę paliwo, a na końcu - gdy wszystkie inne sposoby zawiodły - uderzyli w silniki dronu. 

Te wszystkie zabiegi, zamiast prostszego i tańszego zestrzelenia maszyny, są albo dowodem skrajnej niekompetencji rosyjskiego łańcucha dowódczego, albo świadczą o starannie zaplanowanej akcji, której głównym celem mogło być zmuszenie Waszyngtonu do jakiejkolwiek interakcji.

Chodziło o to, żeby "na miękko" sprowokować incydent, a potem móc rozmawiać (z Amerykanami). Po takim (zdarzeniu) uruchamia się (dwustronne) kontakty, zaczynają się negocjacje dyplomatyczne. (...) Takie incydenty to de facto zaproszenie do rozmów - snuje przypuszczenia Roman Switan.

Wojskowy tłumaczy, że procedury obsługi dronów wojskowych są bardzo klarowne: w gotowości utrzymuje się dwie kolejne maszyny, które w każdej chwili mogą zastąpić poprzednika i zostać wysłane w to samo miejsce. Ekspert twierdzi, że godzinę po incydencie kolejny amerykański dron przeleciał dokładnie tę samą trasę co pierwszy i Rosjanie już nie zareagowali. 

Ze strony rosyjskiej była to raczej operacja "informacyjna", a nie stricte wojskowa - wyjaśnia ekspert.

We wtorek dwa rosyjskie myśliwce patrolujące basen Morza Czarnego próbowały przechwycić amerykański dron MQ-9 Reaper, który wyleciał z bazy w Rumunii na rutynową misję. W wyniki tej akcji Amerykanie zdecydowali o wodowaniu maszyny i rozbiciu jej w morzu. W związku z incydentem do Departamentu Stanu USA wezwany został ambasador Rosji. Waszyngton twierdzi, że odzyskanie szczątków maszyny będzie trudne. Rosjanie z kolei zapowiedzieli już, że spróbują dotrzeć do zatopionego drona.