W Brukseli bitwa o kauczuk - Polska kontra Niemcy i Włochy. Chodzi o uzgodnienia w sprawie 10. pakietu sankcji, który ma być przyjęty w pierwszą rocznicę rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Kauczuk to obecnie, obok diamentów, jedna z głównych kości niezgody w sprawie kolejnego pakietu sankcji na Rosję.

Zakaz importu rosyjskiego kauczuku syntetycznego to polski postulat, który znalazł się w propozycji sankcji przedstawionej w Brukseli jeszcze w styczniu. 

Chodzi o powiązany z Kremlem Holding Sibur, który zalewa unijny rynek kauczukiem produkowanym poniżej kosztów produkcji, korzystając z tanich źródeł energii. 

Eksport kauczuku przynosi Rosji około 2 mld euro rocznie dochodu. Dlatego Warszawa chce uderzyć w tę branżę rosyjskiego przemysłu. Niemcy i Włochy mówią jednak "nie", bo ich zdaniem zabraknie kauczuku do produkcji opon. 

Komisja Europejska wychodzi naprzeciw Niemcom i Włochom i proponuje zwolnienie na import 355 tys. ton tego produktu. Problem w tym, że to prawie półtora raza więcej niż UE importowała w poprzednich latach. I na to z kolei nie zgadza się Polska. 

"Nie powinno być wyjątków od sankcji tam, gdzie są europejskie zamienniki" - przekonują polscy dyplomaci. "Sankcje są po to, żeby ograniczyć wpływy do rosyjskiego budżetu, który finansuje wojnę a nie je zwiększać".

Dodatkowo Berlin nie zgadza się na nałożenie sankcji na dwa duże rosyjskie banki. "Do dużych operacji handlowych, które realizujemy w Rosji, potrzebujemy po stronie rosyjskiej dużych banków" - tak, według źródeł dziennikarki RMF FM, powiedział ambasador Niemiec podczas wczorajszego posiedzenia unijnych ambasadorów w sprawie sankcji.