Trwa dramatyczna walka o utrzymanie wałów na Wiśle w Sandomierzu. W zagrożonym miejscu od strony osiedla o utrzymanie walczą mieszkańcy, od strony huty straż pożarna, pracownicy zakładu i wojsko. W sumie jest tam teraz ponad 200 osób. Do akcji trzeba było użyć także śmigłowca.

Ja mam nadzieję, że wytrzyma, nie wyobrażam sobie, jeżeli pęknie, puści wodę. To jest tragedia dla całego rejonu - mówi jeden z pracujących przy wale.

Wał na razie wytrzymuje. Są tam zabezpieczenia z folii, geowłókniny i worków z piaskiem. Tuż za nim jednak ziemia zaczęła przeciekać. W to miejsce nie mogą już dojechać amfibie i właśnie tam wysyłany jest śmigłowiec zrzucający worki z piaskiem.

Rozlewisko po prawej stronie Wisły jest gigantyczne. Woda zalała stacje benzynowe, kościół, restauracje i sklepy. Na wodzie unoszą się lodówki, meble, plastikowe pojemniki. Nasz reporter wraz z ratownikami popłynął w ten rejon łódką. Z jednego z domów ewakuowali kobietę, która przyznała, że już nie wytrzymuje. Od jutra chcę wrócić do pracy, bo już mam dość tego wszystkiego, tej wody... - tłumaczyła. Kilka domów dalej starsza pani ani myślała odpływać. Daję sobie radę. Lepiej mi w domu niż gdzie indziej - mówiła. Jeden z mężczyzn będzie sam w zalanym domu przynajmniej do wtorku. Zapytany, czego mu życzyć, krzyknął: "Żeby woda wreszcie opadła".

Od wczorajszego popołudnia przez megafony informowano mieszkańców Sandomierza o zagrożeniu i możliwości ewakuacji. Skorzystało z niej jednak tylko kilkanaście osób. Ci, którzy teraz decydują się na opuszczenie zagrożonych domów, mogą kontaktować się ze sztabem powodziowym. Do ich dyspozycji jest autobus, którym zostaną przewiezieni do miejsc noclegowych, przygotowanych w sandomierskich szkołach. Z kolei osobom, które nie opuściły domów, służby dostarczają wodę, suchy prowiant i środki czystości.