"Mówi się, że takie historie zdarzają się tylko w filmach. Nie mogę uwierzyć, że to przytrafiło się mnie. To amerykański sen" - mówił Ke Huy Quan, który otrzymał Oscara za najlepszą rolę drugoplanową. Dziś media przypominają drogę aktora, który do USA trafił jako uchodźca, a na pewnym etapie musiał rzucić aktorstwo, bo niewielu reżyserów chciało na niego postawić.

Moja droga zaczęła się na łodzi. Spędziłem rok w obozie dla uchodźców i w jakiś sposób znalazłem się na hollywoodzkiej scenie - mówił Quan poruszony na scenie Dolby Theatre, gdzie odbyła się oscarowa gala. Historia aktora z pewnością mogłaby posłużyć za fabułę ciekawego filmu.

Ke Huy Quan urodził się w Wietnamie. Gdy miał siedem lat, jego rodzina się rozdzieliła: on z ojcem popłynął jako uchodźca do Hong Kongu, a jego matka i rodzeństwo do Malezji - podaje BBC. Rodzinie udało się ponownie połączyć, gdy jej członkowie w 1979 roku wyjechali do USA, gdzie otrzymali azyl polityczny. Przyswojenie się do nowej rzeczywistości nie było jednak łatwe.

Byliśmy uchodźcami. Nikt nas nie chciał. Mówiono nam, że jesteśmy "prosto z łodzi". Śmiano się z nas w szkole. Tylko wyobraźcie sobie, jak takie coś wpływa na psychikę dziecka - mówił aktor w rozmowie z "The Guardian".

Życie Quana i jego rodziny odmieniło się, gdy on i jego brat poszli na casting do filmu o Indianie Jonesie. Quan tłumaczył później, że chciał tylko towarzyszyć swojemu bratu, ale dyrektor castingu przekonał go, że też powinien spróbować swoich sił w czasie przesłuchań. Ostatecznie wygrał casting i pojawił się jako Wan "Short Round" Li w filmie "Indiana Jones i Świątynia Zagłady" z 1984 roku.

Rola u Stevena Spielberga otworzyła mu drzwi do innych produkcji. Sukcesem okazał się młodzieżowy film "Goonies", w którym zagrał Richarda "Delta" Wanga. Pojawiał się w serialach, ale z czasem propozycji było coraz mniej. Oferowano mu role epizodyczne i stereotypowe. Przejście od bycia dziecięcym aktorem do bycia dorosłym aktorem nigdy nie jest łatwe. Ale kiedy jesteś Azjatą, jest to 100 razy trudniejsze. Jeśli popatrzylibyśmy na 100 scenariuszy, to istniało spore prawdopodobieństwo, że żaden z nich nie miał rozpisanych żadnych znaczących ról dla Azjatów. Przez większość czasu byliśmy obiektem żartów - mówił w rozmowie z "The Telegraph".

Często mówi się, że bycie 20-latkiem to najlepszy okres życia. Ja spędziłem ten czas czekając aż zadzwoni telefon z propozycją pracy - dodawał. Quan na ekranach pojawiał się jednak sporadycznie. Czasy były na niego na tyle trudne, że porzucił aktorstwo i chwytał się innych prac na planie filmowym, by pozostać w branży.

Kolejnym punktem zwrotnym w jego życiu było zobaczenie filmu "Bajecznie bogaci Azjaci", który odniósł komercyjny sukces. Płakałem nie tylko dlatego, że ten film był tak piękny, ale również dlatego, że miałem FOMO (lęk przed wypadnięciem z obiegu, obawa, że coś istotnego nam umknie). Chciałem być z moimi Azjatyckimi aktorami. Wtedy pojawił się pomysł powrotu do korzeni - tłumaczył.

Quan postanowił wrócić do aktorstwa w wieku 50-lat i znalazł nowego agenta. Właśnie wtedy twórcy "Wszystko wszędzie naraz" zaczęli szukać kogoś, kto zagra Waymonda Wanga. Quan otrzymał rolę i w pełni wykorzystał szansę od losu. Otrzymał Oscara w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy, a film otrzymał jeszcze sześć statuetek.

Do wzruszającej chwili doszło, gdy na gali Quan spotkał się z Harrisonem Fordem. Odtwórca roli Indiany Jonesa wręczył koledze Oscara. Mężczyźni padli sobie w ramiona i razem cieszyli się z sukcesu młodszego z mężczyzn.

W czasie przemówienia Quan podziękował swojej matce za jej poświęcenie, bratu i żonie "miłości mojego życia, która miesiąc po miesiącu, rok po roku przez 20 lat mówiła mi, że nadejdzie mój czas".

Marzenia to coś, w co trzeba wierzyć. Ja prawie zrezygnowałem ze swoich. Wszystkich proszę, utrzymujcie swoje marzenia przy życiu. Dziękuję bardzo za ponowne przyjęcie - mówił.